25.

2.8K 92 35
                                    



(...) znajdowała się w innym wymiarze, na planecie Marc i nie obchodziły ją żadne, ziemskie sprawy.


Kiedy człowiek osiągnie poziom dna, który nie pozwala mu się odbić?
Jak długa jest droga w dół do tego, żeby w końcu brakło ci powietrza?
Jak wiele osób potrzebujesz wokoło, żeby móc nazwać swoje życie szczęśliwym?

Krążyłam po mieszkaniu z tymi pytaniami, galopującymi po mojej świeżo umytej głowie. W gustownym ręczniku, owiniętym wokół moich włosów, przechadzałam się pod drzwiami do pokoju Johna, starając się rozwikłać zagadkę jego dziwacznego zachowania.
Nie twierdzę, że mój chrzestny kiedykolwiek wykazywał objawy zdrowego rozsądku i logicznego myślenia, ale ostatnio niebezpiecznie pikował prosto w kanion szaleństwa.
Dwie godziny temu odwieźliśmy rodziców i Alexa na lotnisko, co oznaczało, że wreszcie mogliśmy poluzować kije w tyłkach, które zainstalowaliśmy sobie wraz z ich przyjazdem. Mogliśmy robić dosłownie wszystko.
Biegać w piżamach, rozsypywać popcorn po kanapie i zasypiać przed włączonym telewizorem po pięciu minutach filmu, na którego wyborze spędziliśmy cały wieczór.
W opisanym powyżej entuzjazmie byłam jednak kompletnie osamotniona.
Zaraz po powrocie do domu, John zaszył się w swoim pokoju, mamrocząc coś jedynie o zamówieniu kolacji, bo nie ma czasu gotować.

- Myślałam, że talentu, a nie czasu, ale nie mi to oceniać - mruknęłam pod nosem, ale nie poświęcił nawet pół sekundy na to, żeby się odgryźć. Odprowadziłam go jedynie uniesionymi brwiami, które również umknęły jego uwadze i zostały skomentowane trzaśnięciem drzwiami. Westchnęłam ciężko, rozmasowując sobie skronie tak, jak to robią dorośli ludzie na filmach, ale w niczym mi to nie pomogło.
Rozwiązanie problemu, ani odpowiedź na nurtujące mnie pytanie nie spłynęła na mnie niczym strumień idealnie ciepłej wody pod prysznicem.
Wręcz przeciwnie.
Miałam wrażenie, że im dłużej pocieram czoło, tym większej migreny dostaję, więc natychmiast zaprzestałam tego precedensu.
Zrezygnowałam również z leniwego wieczoru na salonowej kanapie i postanowiłam przekopać się przez stos kserówek i pakietów testowych, które w swej wspaniałomyślności podesłała mi dyrekcja Szkoły Anny Marii z Alicante do samodzielnego kształcenia. Po pierwszych pięciu minutach pożałowałam swojej decyzji, ponieważ kawa znikała z mojego kubka wprost proporcjonalnie do ubywania kartek z gigantycznego stosu obok mojego prawego łokcia. Był tak blisko, że korciło mnie, żeby zrzucić go na podłogę i nie ruszać aż do następnego tygodnia, ale w głębi duszy wiedziałam, że nie będzie na to lepszego czasu, niż sobotnie popołudnie.
Ślęczałam nad zadaniami z algebry, a czas wlókł się niemiłosiernie, nie pozostawiając mi złudzeń, że nie zamierza ukrócić mojej męki.

- Cześć, mała. - Usłyszałam za plecami znajomy głos, poprzedzony cichym pukaniem do drzwi. Podniosłam zmęczony wzrok znad pliku testów i odgarnęłam z twarzy poczochrane włosy, żeby dostrzec chociaż zarys mojego gościa. Moim oczom ukazała się smukła sylwetka Brazylijczyka, który opierał się o framugę drzwi i uśmiechał w taki sposób, jakby właśnie ogłoszono, że został nominowany do Złotej Piłki*.

- Cześć, Ney. Jak tu wszedłeś? - zapytałam od razu, mierząc go spojrzeniem od stóp do głów i szukając wyraźnych oznak, że znowu bawił się w króla dżungli i molestował drzewa w naszym ogrodzie.

- Nie takiego powitania się spodziewałem - prychnął i wszedł do pomieszczenia, rozsiadając się wygodnie  w miękkim fotelu naprzeciwko mojego biurka. - Frontowe drzwi były otwarte, więc z tej radości, że mnie widzisz nie musisz dzwonić na policję, bo się nie włamałem - dodał, bawiąc się kolorowym zakreślaczem, który padł jego ofiarą tylko dlatego, że leżał najbliżej jego palców.

Kopciuszek na boiskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz