38.

2.4K 79 11
                                    


Nienawidził spadać i równie mocno irytowały go wszystkie osoby po drodze, o które się potykał.


Jechaliśmy w milczeniu, bo żadne z nas nie znajdowało słów na to, żeby opisać dzisiejsze zajście na boisku. Podobno rzekomy konflikt i wszechobecne zirytowanie narastały już w Ameryce, ale tłumaczyli to wszystko zmęczeniem i tęsknotą za domem.
Teraz, kiedy wrócili do Barcelony, okazało się, że powstały zgrzyt wcale nie zniknął. Mecz był za dwa dni, a oni grali coraz gorzej, co chwila skacząc sobie do gardeł.
Cała jedenastka przypominała teraz wielką, tykającą, katalońską bombę, którą dzieli zaledwie kilka sekund, lub maleńka iskra od gigantycznego wybuchu. Katastrofa, kompromitacja i inne słowa na wdzięczną literę k nadchodziły, bezlitośnie przeskakując zbyt dużymi susami kolejne godziny, pozostałe do rozegrania meczu. 

- Masz ochotę na kolację? - Głos chłopaka wyrwał mnie z zamyślenia i zmusił do tego, żebym na niego popatrzyła. Zerkał na mnie co jakiś czas, odrywając wzrok od drogi, a ja musiałam wyglądać jak nawiedzona, gapiąc się nieustannie w jeden punkt przed sobą. Postarałam się szybko otrząsnąć i zmazać sobie z twarzy ten, jakże seksowny, wyraz przestraszonego oposa.

- Zależy co masz na myśli pod hasłem kolacja - powiedziałam, zerkając krytycznie na swoje chwilowe ubranie. Byłam zmęczona całym dniem, w zwykłych szortach i koszulce, z włosami spiętymi na czubku głowy w niechlujną palemkę. Wyglądałam raczej jak pomoc kuchenna, a nie klient restauracji. Z drugiej strony jeśli miał na myśli budkę z frytkami na rogu Las Ramblas i Plaza Reail, to nie zamierzałam oponować nawet przez moment, bo od kilku godzin miałam wrażenie, jakby mój żołądek postanowił, że to już najwyższy czas zacząć trawić się od środka.

- Dla mnie zabrzmiało to jak zgoda. - Delikatny uśmiech przemknął przez, jak dotąd skupioną, twarz Brazylijczyka. Odpowiedziałam mu tym samym, zakładając, że widocznie doskonale wie, co robi. Po około dwudziestu minutach podróży w nieznane, zajechaliśmy na spokojniejszą część plaży, co wprawiło mnie w widoczne osłupienie, ponieważ naprawdę marzyłam o czymś ciepłym, co przedrze się przez mój ściśnięty przełyk ku uciesze trzewi. Piłkarz jednak nie zaplanował na dzisiejszy wieczór pseudoromantycznej sceny śmierci głodowej dwojga kochanków, więc po chwili, ze zdecydowanie niezdrowym jedzeniem w dłoniach, ruszyliśmy przed siebie, brodząc w piasku i ogrzewając twarze w zachodzącym słońcu.

- Ney, powiesz mi co się dzieje? - zdobyłam się w końcu na to, żeby zapytać go o sytuację w drużynie, jednak zrobiłam to na tyle enigmatycznie, żeby móc jeszcze się z tego wycofać na wypadek, gdyby go to rozjuszyło. Od ich powrotu stali się tak nieprzewidywalni, że nigdy nie mogłam być pewna, czego się po nich spodziewać.  Wiedziałam, że drążenie tego tematu jest konieczne, bo nic się nie poprawiło, a on po prostu wyszedł z treningu, zostawiając wszystkich w niemej konsternacji i gwiżdżąc na wszelkie konsekwencje swojego zachowania. Mogłam sobie wyobrazić jak Luis gryzie ze złości swoją nieśmiertelną podkładkę i ciska nie tylko przekleństwami w stronę wychodzącego Brazylijczyka.
To wyobrażenie wydawało się aż nazbyt realne, co nie uspokoiło mnie ani trochę.

- Idziemy po plaży, jemy kolację, jest ciepły wieczór - zaczął wyliczać, a ja tylko przewróciłam ciemnymi oczami, przywołując jednak na usta wyrozumiały uśmiech. Jak zwykle unikał odpowiedzi, maskując to urokliwymi bzdurami o otaczającym świecie. Uwielbiałam spędzać czas z tym gościem, ale nie wiedziałam jak pozbyć się w nim tego chorego nawyku do zatajania każdego najmniejszego szczegółu z jego życia.
O emocjach już nie wspominam, ponieważ już dawno pogodziłam się z faktem, że to przegrana walka.
Jednak zgrywanie typowego macho wcale mi się nie podobało i gdybym chciała niekomunikatywną, oschłą i oszczędną w słowach osobę, to bym sobie kupiła przenośny głaz meteorologiczny. Pewnie sprawiałby mniej kłopotów.

Kopciuszek na boiskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz