13.

5.7K 159 88
                                        


Milczenie odsłaniało duszę, obdzierało z wszelkich tajemnic i sekretów, których nie byliśmy zdolni szeptać sobie aż do bladego świtu.  


Lot do Barcelony okazał się być najdłuższym, jaki do tej pory odbyłam.
I nie, nie chodzi mi o rzeczywisty czas przelotu, a o kilometry wyrzutów sumienia, które ginęły w chmurach za nami. Im dalej lecieliśmy, tym bardziej uświadamiałam sobie co zrobiłam, jakie mogą być konsekwencje mojego wyboru i co najważniejsze, że nie da się już tego cofnąć. Przygnębienie okazało się być ciężarem, który umiejętnie dusił moją radość z powrotu do miasta, w którym zaczęłam wreszcie żyć.
Ney respektował moją potrzebę milczenia, co było jedynie dowodem na to, jak markotnie musiałam wyglądać, skoro nawet on potrafił się zamknąć na dłużej niż pięć minut.

Z lotniska pojechaliśmy prosto do hotelu, gdzie czekała już na nas świetnie wyszkolona obsługa, która zaniosła wszystkie bagaże do pokoi piłkarzy.
Wszystkie oprócz mojego.
Nie miałam im tego za złe, bo przecież sama tu pracowałam i inni nie mieli obowiązku mnie obsługiwać, a może teraz byłam już zwykłym, hotelowym gościem?
Czując w kościach, że byłam winna Johnowi nie tylko  szczegółowe do bólu wyjaśnienia na temat tego, jak dokładnie wyglądał proces mojego powrotu do Barcelony, ale i uprzedzenie go, żeby na wszelki wypadek nie odbierał żadnych, zagranicznych połączeń, jeśli chce uniknąć krzyków, które usłyszą przynajmniej cztery piętra w hotelu.
Sprawdziłam telefon.
Rodzice nie odezwali się do mnie ani słowem.
Za to odgłosy zza drzwi świadczyły o tym, że mojemu chrzestnemu mają aż za dużo do powiedzenia, a ja nieco spóźniłam się z moim ostrzeżeniem. Ze strony właściciela hotelu słyszałam racjonalne argumenty, które odwoływały się do mojego wieku, samopoczucia, możliwości rozwoju i życiowych perspektyw.
Rodzice nie mieli jednak tyle spokoju i opanowania, żeby dzielić się nimi z resztą świata, a trzaskanie słuchawką i wykrzykiwane frazesy typu: Nie zostanie tam, bo nie! Nie będzie tam mieszkać, bo nie! i absolutny hit tej międzynarodowej imprezy: Nie będzie z takim facetem, bo nie ma to przyszłości! były dla mnie absolutną dziecinadą.

Nie uznałam za żadną anomalię faktu, że zrobiło mi się przykro, a złość tym razem nie była wystarczająca, żeby przykryć rozczarowanie tym, jak moi rodzice potraktowali Johna, mimo że chciał mi pomóc. Chciał zapewnić mi spełnianie marzeń w zupełnie bezinteresownym geście, a w zamian dostał jedynie garść wyrzutów, obelg i gróźb wydziedziczenia z rodziny.

- John, chyba musimy pogadać - zaproponowała moja, nieśmiało wsunięta do gabinetu, głowa. Do tej pory nie pojmowałam jak mężczyzna mógł uznawać za oazę spokoju miejsce, którego widok był istnym obrazem stylowego, papierowego tornada. Zawołał mnie machnięciem ręki, a reszta mojego ciała wślizgnęła się do pomieszczenia i zamknęła za sobą drzwi.

- Nie da się ukryć, że mamy kilka spraw do omówienia - powiedział, a ja przełknęłam ślinę zdecydowanie zbyt głośno. Czując smak krwi w ustach od przygryzania dolnej wargi, podeszłam bliżej i usiadłam w obszernym fotelu. John przysiadł na oparciu naprzeciwko mnie i schował telefon do kieszeni idealnie skrojonych spodni. Do tej pory byłam przekonana, że jest po mojej stronie, ale teraz patrząc na jego formalne gesty, nabierałam przeświadczenia, że krzyki mojej matki mogły zmienić nieco jego podejście do całej sprawy.

- Przepraszam cię za to całe zamieszanie, bo wiem, że przygarniając mnie pod swój dach nie chciałeś tyle zgrzytów z moimi rodzicami w pakiecie - zaczęłam skruszonym tonem, zanim mężczyzna zdążył cokolwiek powiedzieć. Jak wielkie było moje zaskoczenie, kiedy z ust Johna wydobył się odgłos, który zinterpretowałam jako coś pomiędzy śmiechem, a parsknięciem dławiącego się konia.

Kopciuszek na boiskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz