Panna Montez chciała wojny, to będzie ją miała, ale powinna wiedzieć jedno - ja nie biorę jeńców.
Barcelona jeszcze nigdy nie wydawała mi się tak niesprzyjająca, jak w ostatnich dniach, a zachowanie Johna mogło świadczyć jedynie o tym, jak bardzo klimat wpływa na psychikę człowieka. Mimo kalendarzowego chłodu, który na pewno zapukał już do drzwi mieszkańców Liverpoolu, tutaj słońce nie traciło blasku nawet wieczorami, ale przez masę ostatnich komplikacji nie byłam w stanie odpowiednio się tym cieszyć.
Nie widziałam innego rozwiązania, jak tylko wypędzić tę wiedźmę własnymi metodami bez wiedzy i zgody mojego opiekuna. Nadszedł czas, żeby wziąć sprawy w swoje ręce i spłacić dług za ostatnie miesiące, ratując jego biznes.
Szłam przez opustoszały hol niczym w niskobudżetowym horrorze, kiedy zobaczyłam zbiegowisko obok foteli w kącie pomieszczenia. Przypuszczałam, że prawdopodobnie będę tego żałować, ale postanowiłam podejść i sprawdzić o co chodzi, ponieważ nieprzyjemne przeczucie o kolejnych kłopotach uporczywie szczypało mnie w żołądek.
W samym centrum stał wysoki, ciemnowłosy, młody mężczyzna, który wygłaszał herezje tak protekcjonalnym tonem, że nie mogłam mieć wątpliwości, że jest on z tej samej frakcji, co Anastasia. Przecisnęłam się do przodu, żeby lepiej mu się przyjrzeć i powstrzymać od dalszej profanacji tego miejsca.- Jakieś pytania? - zapytał, mierząc zgromadzonych podejrzliwym spojrzeniem, jak gdyby próbował wykryć potencjalny spisek, który jeszcze nawet nie narodził się w ich głowach.
- Tak, ja mam jedno. - Zaplotłam ręce na piersiach, wbijając wyzywający wzrok w nowego intruza. - Kim ty, do jasnej cholery, jesteś? - warknęłam i mimo, że byłam przynajmniej o głowę niższa, nie przeszkodziło mi to w bojowej manifestacji moich zamiarów. Przez ostatnie kilka dni poziom awantur, które musiałam przetrwać, był wyższy, niż łącznie przez ostatnie lata mojego życia. Widocznie do tej pory Niebiosa chroniły mnie przed nad wyraz upierdliwymi ludźmi, bo zazwyczaj wystarczył jeden, płynny tekst, po którym nie było dyskusji, jednak Ana była godną przeciwniczką. Wreszcie stanowiła wyzwanie dla mojej kreatywności, chociaż spokojem i względną normalnością również bym nie pogardziła.
- Mattias, nowy menedżer tego hotelu - odpowiedział bez zająknięcia, poprawiając plakietkę, która o dziwo wcale nie była różowa, jak pozostałe ślady tego terroru.
- Nic mi to nie mówi, a chyba powinno - odparłam, a dotychczas zaaferowani sprawą gapie, ulotnili się w przeciągu chwili. Od niechcenia zerknęłam na plakietkę, a to, co tam zobaczyłam, zagotowało mi krew w żyłach.
Montez.
Znałam to nazwisko aż za dobrze, bo ostatnimi czasy spędzało mi ono sen z powiek. Anastasia takie miała i obnosiła się z nim równie dumnie, co mieszkańcy pałacu królowej Elżbiety. - Siostrzyczka załatwiła ci pracę? - zapytałam z kpiną w głosie, a on tylko rozciągnął usta w żabim uśmiechu, jakbym właśnie uraczyła go największym komplementem.- Zalecam większy szacunek, ponieważ niedługo to ona będzie rządzić tym całym grajdołkiem, a tacy jak ty, nie będą mieli wtedy czego tu szukać - odpowiedział wyniośle i zostawił mnie z tymi słowami, odchodząc i nie marnując okazji do tego, żeby przy okazji potrącić mnie ramieniem.
- Gbur - syknęłam pod nosem, a lekceważenie, z jakim zostałam potraktowana, przelało czarę goryczy. Wyciągnęłam drżącymi dłońmi telefon z kieszeni dżinsów i wybrałam numer Bastiana, który przezornie zapisałam na liście kontaktów w razie, gdybym potrzebowała sojusznika w spisku. Ten dzień właśnie nadszedł. - Bash, potrzebuję twojej pomocy. Bądź w hotelu najszybciej, jak możesz - zakomunikowałam i po tym, jak usłyszałam niewyraźne, ale twierdzące mruknięcie, rozłączyłam rozmowę i ruszyłam w stronę windy.
Panna Montez chciała wojny, to będzie ją miała, ale powinna wiedzieć jedno - ja nie biorę jeńców.
CZYTASZ
Kopciuszek na boisku
FanfictionKażda dziewczyna szuka księcia z bajki. Swojego znalazłam na boisku. ❤ "Barceloński sen" jest jednym z najbardziej pożądanych marzeń według zimnych statystyk Forbesa, ale nie dla Mel, która pragnęła jedynie kilku dni spokoju w zaciszu swojego pokoju...