17.

4.4K 117 40
                                    


Jednak ta tęsknota nie była jedną z tych, które pożerają cię od środka, nie dają spać ani jeść.
Była do bólu zwyczajnym, ludzkim, naiwnym odruchem. Słabością, która mogła dotknąć każdego z nas.


Czekałam na Johna, obracając szklankę z pomarańczowym sokiem w dłoniach, co jakiś czas łapiąc ją nieco mocniej, kiedy była o włos od zabarwienia naszej kanapy finezyjnymi, abstrakcyjnymi plamami. Wiedziałam, że miał mnóstwo obowiązków i niesamowicie odpowiedzialną pracę, ale obiecał wziąć na siebie sprawę ugłaskania rodziców.
Było grubo po dziesiątej, kiedy mężczyzna przekroczył próg domu, powłócząc nogami. Mimo zmęczenia na jego twarzy, nadal wyglądał nienagannie w wyprasowanej koszuli i ze starannie ułożonymi włosami.

- Jeszcze nie śpisz? - zapytał zaskoczony, kiedy ściszyłam telewizor, żeby lepiej go słyszeć. Pokręciłam głową i odstawiłam zmaltretowaną szklankę na stolik. Opadł na siedzenie obok zupełnie tak, jak kilka dni temu, kiedy wygłosił mi najdłuższe kazanie w życiu, ale tym razem nie obawiałam się moralizatorskiego ataku, bo nic z tego, co się działo, nie wydawało się być moją winą.

- Kiedy ostatni raz rozmawiałeś z moimi rodzicami? - wypaliłam bez zbędnych, patetycznych wstępów, które zazwyczaj tylko utrudniały efektywną komunikację. Było późno i zarówno ja, jak i John marzyliśmy tylko o zatopieniu się w swoich łóżkach.

- Ciężko z nimi rozmawiać, kiedy twoja matka trzaska słuchawką, ale wydaje mi się, że robię nieśmiałe postępy w negocjacjach. - Mężczyzna podrapał się z zakłopotaniem po głowie, następnie przenosząc dłoń na brodę, którą również postanowił pogłaskać, nie skazując jej na zaniedbanie. Wyglądał zupełnie jak pełen ufności szczeniak, który nie spodziewa się brutalnego kopniaka od buta, zwanego życiem. Odetchnęłam głęboko i opowiedziałam mu wszystko, co wydarzyło się dzisiejszego wieczora, zaczynając od kwiatów i ich nadawcy, spotkania Scotta, aż do odkrycia ukrytych motywów moich rodziców. Mina mojego chrzestnego wyrażała głębokie skupienie i pewnego rodzaju skruchę, która potwierdzała jedynie świadomy brak postępów w sprawie mojego mieszkania w Hiszpanii. - Nie sądziłem, że Martha będzie aż tak zdeterminowana - przyznał na koniec, kręcąc z niedowierzaniem głową i przeczesując ciemne włosy, niszcząc tym samym fryzurę, którą udało mu się utrzymać przez cały dzień.

- Jak widać zrobi wszystko, żeby tylko zniszczyć mi życie - mruknęłam, zaplatając odruchowo dłonie na piersiach. Z pewnością gdyby była to zupełnie obca osoba, nie zraniłoby mnie to tak mocno, jak fakt, że moja rodzicielka nie zamierzała zaakceptować mojego szczęścia.

- To nie tak, że chce je od razu zniszczyć. Ona chce dla ciebie dobrze, tylko kompletnie nie potrafi tego okazać. Nie możesz pielęgnować w sobie wściekłości, Mel, to jednak twoja matka - sprostował łagodnie mężczyzna, jednak grymas na jego twarzy świadczył o tym, że sam nie ma pewności co do swoich słów, a jedynie bardzo mocno chce w nie wierzyć. - Zrobimy tak, ty zajmiesz się Scottem i pomyślisz jak się go stąd pozbyć, a ja dołożę wszelkich starań, żeby twoje stosunki z rodzicami się polepszyły, a przynajmniej unormowały. - John potarł skronie i spojrzał na mnie uważnie, jakby czekając na potwierdzenie akceptowalności swojego planu.

- Obiecujesz? - zapytałam z autentyczną nadzieją w głosie. Miałam dość tej walki i liczyłam na to, że po tylu latach bezcelowych przepychanek, wreszcie się to wszystko skończy. Chrzestny wyciągnął do mnie najmniejszy palec prawej ręki, a ja zahaczyłam o niego swój z ufnym uśmiechem na ustach.

Kopciuszek na boiskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz