7.1

7.8K 209 74
                                    


Jesteś elementem, który wreszcie trafił na właściwe miejsce, żeby pomóc być Barcelonie tak magiczną, jak ją opisują  


Pierwszy mecz w tym sezonie zbliżał się wielkimi krokami.
Zawodnicy codziennie musieli meldować się wypoczęci na treningu, a ja na recepcji w oczekiwaniu na odbiór listy kolejnych obowiązków.
Co znaczyło nic innego, jak tylko zero imprez, hałasowania, dekoncentracji i niezdrowego jedzenia w przypadku piłkarzy.
Swoją drogą zaskakiwała mnie rosnąca kreatywność mojego wujka i zastanawiałam się ile jest jeszcze w stanie wymyślić, żeby nic się nie powtarzało. Obawiałam się, że niedługo każe mi wozić hotelowych gości po Barcelonie, co byłoby oczywiście jedną, wielką pomyłką, bo moja orientacja w terenie była równa umiejętności prowadzenia auta.
Piękne, tłuściutkie zero.
Poza tym te obowiązki należały do Toma i nie chciałam mu ich podkradać, ponieważ i tak chyba jestem u niego na spalonej pozycji po akcji nad basenem.
Właśnie, Tom...
Nie odzywał się do mnie, a na początku naprawdę miałam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy, ale chyba trochę przegięłam. Jednak nie miałam czasu zaprzątać sobie tym teraz głowy. Prawdziwy powód mojego starania się bycia najlepszym i najbardziej punktualnym pracownikiem w tym miesiącu ma około metra siedemdziesiąt wzrostu i na imię Alexander.
Po telefonie, który wykonałam do mojego brata tydzień temu, kombinowałam jak wyrwać go z domu chociaż na małe wakacje. Zastanawiałam się nad tym w każdej wolnej chwili, szukając wystarczająco dobrej argumentacji, która nie tyle przekona chrzestnego do mojego pomysłu, ale będzie w stanie sprawić, że rodzice się ugną.
Postawiłam na prostotę, czyli plan opierający się na powiązaniach rodzinnych. Przecież John to tak samo jego wujek jak i mój, więc sprawa robiła się bardziej realna do dokończenia. Może gdybym go bardzo ładnie poprosiła, to okazałby miłosierdzie mojej marnotrawnej istocie i spróbował ściągnąć sobie na głowę drugi kłębek chodzących kłopotów w postaci mojego młodszego brata?
Plan był pójściem po najmniejszej linii oporu, ale innego nie miałam.
Przygotowywanie gruntu pod negocjacje pochłaniało całe zapasy mojej energii, bo bycie punktualną i dokładną zupełnie nie odzwierciedlało mojego dotychczasowego stylu życia.
Czas mnie naglił, ponieważ chciałam, żeby Alex był tu na moje urodziny, które chcąc nie chcąc wypadały już za cztery dni.
Cudownym zbiegiem okoliczności był fakt, że mecz FC Barcelony miał odbyć się tego samego dnia. Nikt nie widział w tym nic nadzwyczajnego, bo była to sobota, jak każda inna. Jednak z wszystkich ludzi w Hiszpanii, tylko John wiedział, co się szykuje.
Była wtorkowa przerwa na lunch, kiedy zdecydowałam, że jest to odpowiedni moment, żeby zacząć pracować nad swoją ofiarą.

- Cześć, John! - krzyknęłam i uśmiechnęłam się promiennie wchodząc do jego klimatyzowanego gabinetu. Biedny siedział zagrzebany po uszy w papierach, które zsuwały się z i tak obszernego biurka.

- Cześć, Mel - mruknął tylko nawet nie podnosząc wzroku z nad jakiś rozliczeń i rachunków. Usiadłam w wygodnym fotelu naprzeciwko niego, bawiąc się kołyską Newtona*.

- Nie masz przerwy? - zapytałam z lekkim uśmiechem, a on odpowiedział tym samym, jednak zmęczony wyraz jego twarzy był odpowiedzią samą w sobie.

- Niestety nie, chociaż bardzo bym chciał, bo zaraz w tym utonę. - Odłożył papiery na blat i zdjął okulary. Muszę przyznać, że dodawały mu powagi, której spodziewałam się od samego początku. Bez nich nadal wyglądał jak nastolatek z czarnymi włosami, przystojną twarzą i wysportowanym ciałem. Jego wiek zdradzały jedynie zmarszczki w kącikach oczu i ust, bo zachowanie na pewno nie naprowadziłoby nikogo na właściwy trop. Podziwiałam go za to, jaki potrafił być roztrzepany i niedojrzały, jednocześnie będąc poważnym człowiekiem biznesu, który musi zadbać o finanse i resztę niezmiernie ważnych, "dorosłych spraw". Taka dwulicowość mi wręcz imponowała i była to jej jedyna, akceptowalna dla mnie forma.

Kopciuszek na boiskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz