14.

4.9K 146 66
                                    


FC Barcelona tym właśnie była.
Rodziną, która stała za tobą murem i broniła z diabelską precyzją każdej piłki od losu, lecącej ci w twarz. 


Migające światła Barcelony, tonącej w wieczornym mroku, nie potrafiły odwrócić mojej uwagi od faktu, że kolejny raz tak bardzo pomyliłam się co do innego człowieka. Marnym pocieszeniem okazywał się być fakt, że pomagało mi to wykluczyć pewne kwestie związane z moją przyszłą ścieżką kariery, bo nie byłam w stanie myśleć o niczym innym, jak o zdradzie trawiącej moje zwoje mózgowe.
Ściskałam dłoń Neymara, podświadomie zaciskając ją mocniej i mocniej z każdym zrobionym kilometrem. Wiedziałam, że na końcu tej podróży czeka nas nieprzyjemna konfrontacja, której wolałabym uniknąć. Z drugiej strony byłam zwyczajnie ciekawa, co kierowało tym z pozoru sympatycznym i poukładanym chłopakiem, żeby był zdolny do zrujnowania czyjegoś życia.
Może mu zapłacili?
Może chciał się wybić w wyższe sfery, deptając przy tym po mojej biednej głowie?
A może po prostu był jedną z tych złośliwych istot, pożerających nie tylko twoją energię i czas, ale również wszystko, co do ciebie należy kawałek, po bolesnym kawałku?
Czy przez ten cały czas, kiedy był dla mnie miły, robił to tylko po to, żeby uzbierać jak najwięcej informacji, które później z taką ochotą wykorzysta przeciwko mnie?
Zatapiał zęby w moim życiu, jak w kuchennym cieście, ale zapomniał strzepnąć okruszków, które koniec końców doprowadziły do złapania go na gorącym uczynku.

- Na pewno nie chcesz, żebym załatwił to za ciebie? - Głos piłkarza wyrwał mnie z kłębowiska myśli, które zdawały się już niemal wpełzać na powieki. Odwróciłam głowę w jego stronę, a smutny cień uśmiechu przebiegł po moich ustach.

- Pewnie, że bardzo bym chciała, ale niestety tym razem nie możesz mnie wyręczyć, bo co niby zrobisz? Dasz mu w pysk? - zapytałam szeptem i potarłam wolną dłonią swoje udo, które mimo upalnego klimatu zdawało się zdrętwieć z niewytłumaczalnego chłodu.

- Marzę o tym - przyznał chłopak, a jego uśmiech poruszył moimi włosami, w których ukryta była teraz jego twarz. Mimowolne drgnięcie ust w moim wykonaniu zaszczyciło świat, bo byłam więcej niż pewna, że piłkarz nie miałby najmniejszych oporów do tego, żeby zrealizować swoją groźbę. Byłam w stanie nawet podejrzewać, że satysfakcja po fakcie to za mało, żeby określić stan, który powinien zostać nazwany wyczekiwaną euforią.
Policyjny radiowóz był umiejętnie schowany za zachodnią ścianą budynku tak, żeby nie straszyć hotelowych gości. Kiedy autokar zatrzymał się na swoim zwyczajowym miejscu, poczułam jak moje nogi zaczynają przypominać galaretę. Tak bardzo nie chciałam tam teraz iść, jednocześnie wiedząc, że powinnam.
Taka już byłam.
Wiecznie niezdecydowana.
Chaotyczna.
Roztrzepana.
Podtopiona we własnych wątpliwościach.

- John napisał, żebym przyszła do jego gabinetu - westchnęłam, sprawdzając jeszcze raz komórkę, ale obydwoje wiedzieliśmy, że to tylko bezsensowny zabieg, mający na celu odwleczenie w czasie momentu, gdy będę musiała rzeczywiście przejść wąskim korytarzem i znaleźć się w jednym pomieszczeniu z Tomem.

- Mel, może chcesz żebyśmy poszli tam razem z tobą? - zaproponował Leo, który zatrzymał się nad naszymi siedzeniami, tamując tym samym ruch w całym autokarze. Podniosłam na niego udręczony gonitwą myśli wzrok i pokręciłam powoli głową.

- Nie chcę was w to mieszać bardziej, niż i tak jesteście w to zamieszani, bo na pewno w podtrzymywaniu dobrej reputacji wam to nie pomoże - odpowiedziałam, patrząc mu prosto z ciemne oczy.
Wyrażały troskę.
Niebotyczne ilości troski pomieszanej z gniewem, który zapewne Argentyńczyk ochoczo rozładowałby na twarzy pewnego szatyna. To nie była jednak łatwo dostępna terapia, bo znając rzeczywistość, musiałby się ustawić w długiej kolejce ludzi, którzy tego typu agresję postawili sobie chwilowo za życiowy cel.

Kopciuszek na boiskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz