33.

2.4K 80 18
                                    


Cierpliwość i opanowanie nad własnymi kaprysami stanowiło prawdziwe wyzwanie, ale jednocześnie godną podziwu samokontrolę, przynoszącą właściwą rozkosz z najdrobniejszych rzeczy.  


Usta, tak podobne do twoich, ostatnio mnie całowały.
Były tak blisko, jak twoje nigdy nie będą mogły sobie na to pozwolić.
I chociaż bardzo dobrze wiem, że nie mogło to NIC znaczyć,
Skóra nadal mnie pali, mimo że rumieńce już się schowały.


Byłam ofiarą mody i sierotą stylu, a to, co właśnie widziałam w lustrze nie potrzebowało opinii bezstronnego eksperta, żeby potwierdzić tę hipotezę.
Jednak zacisnęłam zęby, niemal czując jak pęka mi szkliwo, bo wiedziałam, że moje poświęcenie kryje za sobą coś znacznie mniej powierzchownego, niż płytką uciechę z rzędów śliniących się, męskich gęb na widok umiejętnie podkreślonego tyłka. Rola skrzydłowej to najpoważniejsza z tych, jakie mogły zostać mi powierzone, a samozwańczy etat swatki, na który sama się zatrudniłam, dopełniał jedynie moją duchową misję.
Wszystko zaczęło się odkąd Nadine prawie dostała spazmów na widok Sergiego Sampera, co nie mogło ujść mojej uwadze, która była głodna natychmiastowych wyjaśnień i pikantnych szczegółów. Naciskałam tak długo, aż w końcu niebieskowłosa dała przekonać się na wspólne wyjście, mimo całej litanii wymówek, którą przygotowała wcześniej na ciasno zapisanej kartce.
Znając tych dwoje, nie mogłam zostawić ich potencjalnego szczęścia w rękach losu, bo z ich zapałem zamiast iść naprzód, cofnęliby się do stadium nieznajomości absolutnej.

- Oby Nad postarała się bardziej - westchnęłam sceptycznie do swojego odbicia, zakładając pozłacane kolczyki w kształcie okręgów i oczywiście dźgając się przy tym niezliczoną ilość razy w zaróżowioną już małżowinę. Zamknęłam pokój i widząc, że u Bastiana świeci się światło, podeszłam do drzwi, opierając się wymownie o framugę i kilka razy w nią stukając. Siedział po turecku, oparty o ścianę, z gitarą na kolanach i był ewidentnie w swoim świecie, bo moją obecność zarejestrował dopiero, kiedy ostentacyjnie odchrząknęłam. Podniósł na mnie spłoszony wzrok błękitnych oczu, wyłaniających się spod brązowej grzywy, a ja posłałam mu nikły uśmiech i artystyczne westchnięcie, które miało imitować wewnętrzną frustrację, wywołaną karygodnym zniecierpliwieniem.

- Przyszłaś się zaprezentować? - zapytał zaczepnie ze swoim firmowym uśmiechem i zlustrował mnie od góry do dołu. Wywróciłam młynka oczami i rozłożyłam ręce w wyrazie nieustającego niedowierzania dla jego emocjonalnej niedojrzałości.

- Nieee - odpowiedziałam, przeciągając samogłoski. - Przyszłam tylko powiedzieć, że wychodzę i zaznaczyć, że się dowiem, jeśli podczas mojej nieobecności wpadniesz na głupi pomysł, żeby plądrować mój pokój. Pamiętaj, że wiem, gdzie cię znaleźć - dodałam z uśmiechem, ponieważ byłam pewna, że powyższa groźba była wystarczająco wymowna, nawet jak na standardy chłopaka. Mimo początkowych protestów polubiłam mieszkanie z Bashem, ponieważ dzięki niemu dom nie wydawał mi się pusty. Wcześniej, kiedy John pracował, zazwyczaj siedziałam sama i oglądałam telewizję, a teraz zawsze był jeszcze ktoś, z kim od biedy można było spędzić trochę czasu lub wymienić się uroczymi złośliwościami, czego nie mogłam powiedzieć o jego matce. Sama nie wiem, co mnie przekonało, ale postrzegałam jego osobę jako jedyny plus związku mojego chrzestnego z Carol. Stanowił wyzwanie dla mojej wrodzonej złośliwości i tupetu, którego do tej pory nikt nie potrafił zredukować to poziomu, który pozwala na społeczne funkcjonowanie.

- Grozisz mi? - zacmokał i uśmiechnął się szerzej, a ja odgarnęłam kokieteryjnie włosy z ramienia.

- Ja tylko uprzedzam, a co z tym zrobisz to już twoja decyzja, twoje kredki i twój blok rysunkowy - wymamrotałam, poprawiając sukienkę.

Kopciuszek na boiskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz