15.

4.4K 138 117
                                    


Troje to już tłum, a w tłumie ciężko połapać się czyje ręce należą do kogo, czyje usta szepczą słodkie kłamstwa, a które bolesną prawdę.
Serc też powinna być jedynie para, żeby każda komora mogła odnaleźć swoją bliźniaczkę, dla której tak ochoczo będzie pompować krew.
  


Po powrocie z Madrytu John chodził na palcach pod drzwiami mojego pokoju średnio dwadzieścia razy dziennie, bojąc się zapytać wprost, co złego się tam wydarzyło.
Nie był jasnowidzem, ale nawet z jego upośledzoną empatią nie było w stanie umknąć mu, że relacje między mną, a Neymarem znacznie się ochłodziły.
Mówiąc krótko, lodowce na Antarktydzie, dotknięte globalnym ociepleniem, były w porównaniu z nami Saharą w samo południe.
W piątek zdecydował się wreszcie wkroczyć do mojej świątyni, zachowując się jak typowy dorosły, czyli oszczędzając sobie siły na takie drobnostki jak pukanie do drzwi.

- Mel, telefon do ciebie - powiedział, a zabrzmiałoby to jak najgłupsza wymówka, żeby sprawdzić czy jeszcze żyję, gdyby nie fakt, że naprawdę trzymał w wyciągniętej ręce słuchawkę. Nieco zirytowana chwyciłam sprzęt z prędkością światła, zakładając z góry, że to Brazylijczyk, który będzie próbował kolejny raz sprzedać mi swoje głodne kawałki o byciu niewinnym i wielce zakochanym w mojej osobie, skromnym piłkarzyną.
Nie.
Jedno, soczyste NIE.
Wyłączyłam swój telefon, po to, żeby zachować resztki świętego spokoju, a nie po to, żeby dobijano się do mnie wszelkimi, innymi metodami.
Karygodne, żeby nie powiedzieć powiewające żałosną desperacją.

- Wybacz, że dzwonię, bo nie powinienem zawracać ci głowy, ale jesteś chyba jedyną osobą, która może mnie teraz uratować. - Głos trenera FC Barcelony był ostatnim, poza moją matką, który spodziewałam się usłyszeć po drugiej stronie połączenia. Przełknęłam głośno ślinę, bojąc się podświadomie, że stało się coś o wiele gorszego, niż moje personalne żale, skoro Luis Enrique pofatygował się osobiście o wykonanie do mnie telefonu.

- W porządku, nic nie szkodzi. Słucham w takim razie co to za sprawa - odpowiedziałam, pozbywając się z tonu głosu jadu, który pojawiał się na samą myśl o kolejnym spotkaniu z moim "jeszcze" chłopakiem. Odłożyłam na blat ołówek, który do tej pory dryfował po zapełniającej się szarym kolorem kartce i skupiłam na słowach trenera, zupełnie ignorując Johna, przebierającego niecierpliwie nogami w progu pokoju.

- Słyszałem, co ostatnio wydarzyło się pomiędzy tobą, a Neyem i wiem, że nie mam prawa o nic cię teraz prosić, ale naprawdę nie mam wyboru - biadolił, a jego "gra wstępna" dłużyła się tak, że omal nie straciłam zainteresowania całą sprawą. Może zabrzmiało to nieco niegrzecznie z mojej strony, ale ponagliłam go chrząknięciem, dając mu tym samym sygnał, żeby dobił wreszcie do brzegu. - Jutro gramy ważny mecz, a Ivan właśnie złapał kontuzję, która wyklucza go z dalszej gry przez następne dwa miesiące. Problem w tym, że rezerwowy, który jest jego zastępcą został wypożyczony do innego klubu i nie jest w stanie wrócić wcześniej niż jutro popołudniu, co wyklucza go z dzisiejszego treningu - powiedział wreszcie, zaspokajając tym samym zżerającą mnie od środka ciekawość. - Widziałem cię wiele razy w akcji na boisku i tak sobie pomyślałem, czy nie mogłabyś ty z nimi potrenować?

- Niech pan mnie źle nie zrozumie, ale dlaczego ja? Przecież jest tylu rezerwowych, którzy zrobią to o wiele lepiej - zapytałam, nie widząc większego sensu w jego prośbie. Z jednej strony nie było to dla mnie żadnym problemem, można by rzec, że nawet swego rodzaju przyjemnością, jednak z drugiej oznaczałoby to nieuniknioną konfrontację z Brazylijczykiem.
Byłam pewna, jak niczego innego, że nasze spotkanie mogłoby spokojnie mierzyć się poziomem zażenowania z herbatką u królowej Elżbiety, na której pojawiłaby się Kim Kardashian w stroju swojego projektu.

Kopciuszek na boiskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz