Rozdział 5

9.7K 662 257
                                    

Kolejne dni, wydawały się Harry'emu o wiele jaśniejsze i pełne kolorów. Ojciec kilka razy przyszedł do niego w przerwach między lekcjami, kiedy siedział w bibliotece lub pomagał szkolnemu gajowemu ze zwierzętami w zakazanym lesie.

Naprawdę kochał zwierzęta. Tylko one wyczuwały jego „dar" niemal od razu i nie przerażał je on. Ponadto były szczerze ze swoimi uczuciami i Harry nigdy nie sparzył się na zaufaniu do nich. Próbował przekazać to Mistrzowi Eliksirów, zapewnić go, że nic mu nie grozi, ale wystarczył jeden, pełen niezadowolenia grymas, powiew obaw, napływający falą do umysłu chłopca, by Harry zrozumiał, że nie ma na to najmniejszych szans.

Mężczyzna był po prostu zbyt przerażony myślą, że dziecku coś mogłoby się stać, a zamiłowanie Hagrida, do naprawdę niebezpiecznych zwierząt, nie polepszało sytuacji.

Nienajlepiej szło mu także zawieranie znajomości z innymi uczniami. Ślizgoni uważali go za odludka, a inne dzieciaki spoza domu Salazara zwyczajnie się go bały, lub nim gardziły. Jego pierwsza próba nawiązania kontaktu, skończyła się odtrąceniem i kilkoma dniami niewybrednych żartów, rozchodzących się z prędkością światła wśród gryfonów. Po tym nie miał już odwagi podejść do kogokolwiek.

Czwartkowe eliksiry rozpoczęły się zażartą kłótnią, między Ronem Weasleyem z Gryfindoru i Malfoy'em. Tylko nagłe pojawienie się Snape'a, uchroniło pozostałych od obserwacji zażartej wymiany klątw. Kiedy wchodzili do klasy, obaj czarodzieje nadal obrzucali się gniewnymi spojrzeniami. Podczas lekcji kilka razy usłyszał ściszone, konspiracyjne szepty gryfonów, ale z całej siły starał się skoncentrować na warzonym eliksirze.

Siedział w drugim rzędzie, tuż nad Draco. Ślizgonów na ich roku, było nieparzyście, a ponieważ ojciec nie przejawiał chęci posadzenia go z żadnym gryfonem, Harry pracował sam. Nie, żeby jakoś specjalnie mu to przeszkadzało.

Jego uwagę zwróciło delikatny ruch, gdzieś na skraju pola widzenia. Profesor akurat mieszał z błotem pracę wykonaną przez Neville'a Longbottoma i chłopak był pewien, że niczego nie dostrzegł. Po prostu nie mógł.

Kiedy Draco odwrócił się bokiem do swojego kociołka, by jeszcze raz spojrzeć do podręcznika, coś z zawrotną prędkością pofrunęło w stronę jego kociołka.

Harry wychylił się, o mały włos nie spadając z ławki i wyciągnął przed siebie rękę. Machnął nią desperacko, próbując jeszcze powstrzymać niechciany składnik, przed wylądowaniem w kociołku. Jego palce uderzyły w coś, a w następnej chwili chłopak gwałtownie pociągnął stojącego przed nim blondyna do tyłu, tak mocno, że ten z krzykiem przetoczył się po ławce i wylądował na podłodze.

Po pomieszczeniu rozszedł się upiorny syk, kiedy składnik mimo usilnych starań sięgnął celu, a w następnej chwili eliksir zamieniał się w gejzer pełen, pieniącej się i pryskającej na wszystkie strony cieczy, która de facto swoją konsystencją bardziej przypominała rozwodniony kisiel.

Nie bardzo myśląc, co robi, Harry wcisnął się pod ławkę, przy okazji ciągnąc za sobą nadal oszołomionego Draco. Malfoy praktycznie nie stawiał oporu, starając się zrozumieć, co dzieje się naokoło niego.

Po klasie rozeszły się przerażone krzyki i piski. Jak się wkrótce okazało, to, co jeszcze do niedawna miało stanowić Eliksir Bezsennego Snu, teraz wydzielało także ciężkie opary, osiadające tuż przy podłodze.

Harry zaniósł się ciężkim kaszlem, kiedy szarawa mgła zbliżyła się do jego ust. Wzdrygnął się, kiedy Draco przyciągnął go do siebie i pozwolił ukryć twarz w swojej koszuli, osłaniając oboje szatą mundurka. Faktycznie, w tej prowizorycznej osłonie oddychało się nieco łatwiej.

Niema DuszaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz