Następnego dnia Harry był mile zaskoczony, kiedy zastał Draco, siedzącego w Pokoju Wspólnym i czekającego na niego. Blondyn uśmiechnął się na jego widok i wstał z fotela.
– Już myślałem, że w życiu nie wstaniesz – zaśmiał się Malfoy. Cała scena wydawała się Harry'emu taka... właściwa. Jakby właśnie do tego dążył, tego pragnął. Sposób, w jaki Draco się uśmiechał, wszystkie jego drobne gesty, to było coś, czego chłopak do tej pory nigdy nie doświadczył.
– Zbieramy się?
Blada ręka arystokraty owinęła się wokół jego ramienia. Harry zadrżał, ale nie odsunął się. Ten dotyk był dobry. Ten dotyk nie ranił, nie niósł ze sobą złych doświadczeń.
Draco nie starał się być nachalny, pojedyncze gesty były krótkie, ale spokojne i pełne ciepła. Blondyn miał świadomość tego, jak powoli jego rówieśnik będzie przyzwyczajał się do dotyku i faktu, że nie niesie on ze sobą cierpienia.
W ciszy przemierzali szkolne korytarze, kierując się do Wielkiej Sali na śniadanie. Harry przystanął tuż przed stołem Ślizgonów, niezbyt wiedząc, gdzie iść. Miał ochotę znowu ukryć się na samym końcu, tam, gdzie pozostało jeszcze kilka wolnych miejsc, ale Draco pociągnął go w stronę dość głośnej, jak na wychowanków domu Slytherina, grupki. Kiedy siadali na ławie, spojrzenia całej zebranej szóstki skupiły się na Harrym.
– Znudziło ci się nasze towarzystwo, Draco, słoneczko ty moje? – rzuciła ciemnowłosa dziewczyna, odrobinę przypominająca Harry'emu mopsa.
– A może uważasz, że naszej grupie przyda się odrobinę... eksplozji energii? – zironizował czarnoskóry chłopak po prawej od Dracona. Blondyn skrzywił się i odwrócił do lekko zaniepokojonego bruneta.
– Nie przejmuj się nimi. Jak na węże nie duszą ani nie są jadowici. – Pulchna dziewczyna po drugiej stronie stołu pokazała mu język. – Ten pyskaty mops, to Pansy Parkinson, obok niej jak zawsze zabawny Blaise Zabini, który powinien ograniczyć sarkazm, bo mu nie wychodzi. Ta krowa z długim językiem to Milicenta Bulstrode, a ten chłopak, który jeszcze nie zdążył ci dociąć, to Theodor Nott... Junior... nikt już nie liczy, który. Oni wszyscy są jak po zaklęciu powielającym.
Czarnowłosy chłopak jedynie przewrócił oczami i uśmiechnął się półgębkiem do Harry'ego. Zadziwiające było, że mimo wszystkich tych docinków, cała grupa wyglądała na naprawdę zżytą ze sobą. Uwadze Harry'ego nie umknęło ukradkowe opieranie się Pansy o ramię Blaise'a i sposób, w jaki Theodore przekomarzał się z Draco. Gdyby nie ich odmienny wygląd i nazwiska, można by stwierdzić, że są co najmniej kuzynostwem o ile nie jakimś pokręconym rodzeństwem.
– Jak widzę, Draco przygarną kolejną zagubioną owieczkę do naszego stada, co? – Spojrzenie, jakie posłała mu Milicenta, sprawiło, że po plecach Harry'ego przeszedł dreszcz. Podświadomie wiedział, że dziewczyna jest świadoma wszystkiego, co mu się przytrafiło. Zupełnie jakby czytała z niego jak z otwartej księgi.
Skulił się w sobie, w myślach błagając, by nagle zniknąć. Widząc jego zachowanie, Ślizgonka natychmiastowo zmieniła nastawienie.
– Nie przejmuj się. To nie miało być złośliwe. Nikt tutaj nie będzie cię oceniać, Snape – uspokoiła go. – Po prostu... Nie spodziewaliśmy się, że syn profesora Snape'a... On dla nas, Ślizgonów jest zupełnie inny.
Harry przez chwilę gapił się na nią oniemiały.
Naprawdę myśleli, że jego ojciec mógłby zrobić mu krzywdę? Owszem, ich pierwsze spotkanie nie należało do jakichś bardziej ckliwych i przesłodzonych, ale Harry już wtedy miał świadomość, że Severus nie posunąłby się do nawet w połowie tak okropnych czynów, jak jego wuj.
CZYTASZ
Niema Dusza
FanfictionPorzucony przez rodzinę, która miała się nim opiekować, Harry trafia pod opiekę Albusa Dumbledore'a. Na trzy lata Hogwart staje się jego domem, jest tylko jedna zasada. Nikt nie może go zobaczyć. Pierwszego września tysiąc dziewięćset dziewięćdzies...