Rozdział 38

3.9K 310 75
                                    

Harry podniósł ociężałą głowę, kiedy usłyszał jęk otwieranych drzwi celi. W rozmazanym obrazie dostrzegł wysoką postać. Jej ubranie było tak jasne, że tworzyła dziwną, rozmazaną plamę na tle szarych, ciemnych murów.
– Moje dziecko... – Z gardła Harry'ego wyrwał się niekontrolowany skowyt, kiedy ciepłe, znajome ramiona owinęły się wokół niego. Wspomnienia przeniosły go lata wstecz, do bardzo podobnej sceny, kiedy to przerażony i zapłakany wyrywał się w spokojnym uścisku starszego pana z brodą.

Nie chciał zaufać nikomu, nie ważne dorosłemu czy dziecku. Prawie tydzień zajęło mu zmuszenie się do pozwolenia na przebywanie bliżej niego, niż przewidywał najdalszy kąt pomieszczenia w którym się znajdował. Kolejne miesiące, nim pozwolił podejść do siebie na tyle blisko, żeby można go było dotknąć. Nareszcie, po prawie półtora roku mógł już spokojnie zasnąć w obecności tego uśmiechniętego, niebieskookiego staruszka. Dopiero po niemal dwóch latach spędzonych przy nim, odważył się wypowiedzieć swoje pierwsze słowo. „Dziękuję".

Teraz oparł o wiele za ciężką głowę na piersi mężczyzny i pozwolił częściowo otulić się miękkim, śliskim w dotyku płaszczem, który okazał się niemożliwie ciepły w tak przerażająco zimnym miejscu. Łagodne, pomarszczone dłonie przeczesywały jego pozlepiane od krwi i skołtunione włosy.

–Och moje biedne dziecko... – wyszeptał Dumbledore. Harry przez chwilę wsłuchiwał się w brzmienie jego głosu. Pierwszego tak łagodnego tonu, który słyszał od... sam już nie wiedział kiedy.

– Umrę prawda? – wychrypiał. Łzy już nawet nie kłuły go w oczy. Był zbyt odwodniony by płakać, a nawet jeśli, zbyt by się bał, że słone krople zamarzną zaraz na jego skórze, wywołując jeszcze większy ból.

– Słyszałem jak się nabijali... Mówili, że Minister nawet nie potrzebuje procesu, żeby podpisać papiery egzekucyjne... Że z radością popatrzą jak... Śmiali się, że specjalnie wezwą tatę i Draco... – Głos chłopaka załamał się i roztrzęsione palce zaczepiły o fałdy kolorowej szaty.

– Nie chcę żeby tam byli – zawył. – Nie chcę żeby musieli na to patrzeć. Błagam, niech pan obieca, że nie pozwoli, żeby tam byli... Nie pozwól, żeby kazali im to oglądać...

Z zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że ciało dyrektora Hogwartu drży, a z jego gardła wydobyło się coś na kształt szlochu.

– Harry... Mój chłopcze... Moje dzielne, cudowne dziecko... – głos Dumbledore'a załamywał się, kiedy bezwiednie kołysał chłopaka w ramionach.  Snape zrozumiał, że stary czarodziej jest w tej chwili prawdopodobnie jeszcze bardziej przerażony, niż on sam.

– Boję się... – wyszeptał w końcu chłopak. – Nie chcę umierać... Co jeśli... jeśli tam nie ma już nic? Jeśli ci wszyscy ludzie mówiący o lepszym życiu się mylą? Jeśli tam nikt nie będzie na mnie czekać? To w końcu nie tak, że umrę jak wszyscy inni. Co jeśli okaże się, że do końca świata utknę w Azkabanie jako cząstka Dementora?

Drobne ciało zadrżało po raz kolejny wstrząsane szlochem. Cofał się w czasie. Wszystko co udało mu się zbudować przez te lata runęło w gruzach. Znów miał osiem lat, znów był sam, znów jego zaufanie poszło w diabli... Znowu czuł się jak zranione, porzucone i samotne dziecko skazane na śmierć i zapomnienie.

Nawet nie zwrócił uwagi na ostry głos i dwójkę czarodziei, którzy wyprowadzili z celi Dumbledore'a. Nie zauważył jak znika przyjemne, otaczające go ciepło. Mrok i zimno było wszędzie, a on, zamknięty, zniszczony, trwał w samym centrum tego wszystkiego. Nie miał już pojęcia kim lub czym jest. Jeśli śmierć byłaby choć odrobinę lepsza, przyjąłby ją z wdzięcznością.

***

Draco ledwo powstrzymywał drżące ramiona stojąc w tłumie czarnych postaci, pomiędzy swoim ojcem, a Mistrzem Eliksirów. W tej chwili jego dłoń prawie bezwiednie szukała tego znajomego ciepła, którego źródło zawsze stało po jego prawej. Teraz miejsce niemal przypisane Harry'emu zajmował jego ojciec.  To było niemal jak kolejne dźgnięcie prosto w serce.

Niema DuszaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz