Rozdział 24

5.5K 428 97
                                    

 Draco siedział w bibliotece rodzinnej posiadłości i z tęsknotą wpatrywał się w okno. Na zewnątrz letnia, angielska burza tłukła w szyby i szarpała koronami drzew. Niebo co chwila przeszywały jasne błyskawice, a od głośnych huków ciarki przechodziły po skórze.

Od czasu ostatniego zebrania Śmierciożerców nie miał żadnych wiadomości od Harrisona. Był przerażony. Żołądek podchodził do gardła za każdym razem, kiedy w głowie rozbrzmiewał krzyk dziecka. Dziewczynka, nie mogła być nawet w wieku pierwszorocznych, zmaltretowana, a jednak nie złamana. Patrząc na jej tortury jeszcze bardziej obawiał się, co Czarny Pan zrobi z nim i Harrym, jeśli nie wykonają swojego zadania. Powoli zaczynało go to przerastać.

– Draco. – Głos jego matki otrzeźwił go i wyrwał z czarnych myśli. Odwrócił się w stronę kobiety i omal nie skrzywił. Stała tam, chłodna i niewzruszona, podczas gdy on sam miał ochotę szlochać, łkać i zdzierać sobie gardło. Miał zaledwie szesnaście lat, a punkt, w którym musiał pożegnać się z rodzicielską czułością, był już tylko rozmytą przez czas plamą wspomnień.

– Synu... – Narcyza po raz kolejny próbowała przyciągnąć jego uwagę. Bezskutecznie. Draco wpatrywał się w nią pustym wzrokiem, w duchu pragnąc jedynie uciec jak najdalej. W tej chwili chciał tylko, by Harry był przy nim. Nikt inny nie potrafił go tak zrozumieć, niczyja obecność nie niosła takiej ulgi.

– Synku, tak strasznie cię przepraszam. – Malfoy zacisnął dłonie w pięści, ale jego twarz nie drgnęła nawet o milimetr. Nie chciał tego słuchać. Jego matka nie dostanie przebaczenia, nie zasłużyła na nie. Zdradziła go, obojętnie patrzyła jak jej mąż bez zawahania sprzedaje duszę jej jedynego dziecka. Nie protestowała, nie wstawiła się... A teraz uciekała z podkulonym ogonem do swojego kochanka. Tego Draco nie mógł wybaczyć.

– Nie nazywaj mnie tak – wyszeptał pustym głosem. – Nie jestem już twoim dzieckiem, czyż nie tak? Czyż nie to powiedziałaś ojcu, kiedy oświadczałaś, że odchodzisz? Będziesz miała swoją upragnioną wolność i swoje upragnione dziecko, które nareszcie będziesz mogła kochać. Własne dziecko, nie przykry obowiązek.

W oczach Narcyzy zebrały się łzy, ale Draco nie dbał o to ani trochę. To nie na niej Lucjusz wyładował swoją wściekłość, nie ona poniosła konsekwencje swoich wyborów. Stał, patrzył. Obojętny na łzy i ból kobiety, która go urodziła. Już nie potrafił darzyć ja ani odrobiną uczucia. Zniszczył to w sobie lata temu.

– Draco, błagam... –Kolejna żałosna próba. W tym momencie blondyn nie wiedział, czy bardziej go to boli, obrzydza, czy wręcz śmieszy. 

Zupełnie jakby wierzyła, że nagle zmienię zdanie i rzucę się jej w objęcia. Jakby robiła mi łaskę, swoją uwagą.

– Dałam ci życie, więc mogę nim teraz rozporządzać, zapomniałaś już? – zakpił, wypominając słowa, którymi uciszała go przed laty. Zawsze tylko tym dla niej był. Obowiązkiem, który musiała dać Lucjuszowi, by się uwolnić. Czymś, do czego zmusiła ją rodzina.

Dopóki nie spotkała Aleksandra, młodego czarodzieja czystej krwi z Francji oraz jej obecnego kochanka, wszystko było jeszcze normalnie. Potrafiła od czasu do czasu obdarować go uśmiechem w ramach pochwały, czy ułożyć mu włosy w czułym geście.

Teraz... Czuł, jak się go brzydzi.

Odwrócił spojrzenie na spływający po szybie deszcz. To była jedyna namiastka łez, na jaką mógłby sobie pozwolić. Chyba, że byłby przy nim Harrison... Nagła potrzeba zalała całe jego ciało. Chciał go zobaczyć, przytulić, pozwolić mu się pocieszyć. 

Teraz.

Wyminął osłupiałą matkę i skierował się do salonu. Po drodze do kominka wziął garść proszku Fiuu. Gdzieś z tyłu głowy dziękował wszystkim znanym bogom za nieobecność ojca.

Niema DuszaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz