XXXVII.

237 22 3
                                    

Bill czuł się, jakby jego nogi zapuściły korzenie.

Dopiero klepnięcie go w ramię przez Kilka wyrwało go z otępienia. Niepewnie ruszył do przodu.
Nie przywykł do tak dużego stresu, szczerze mówiąc w ogóle nie przywykł do stresu. Zanim poznał bliźniaki wszystko szło jak po maśle. Razem z Pinesami pojawiły się problemy. Musiał się trudzić, wymyślać coraz sprytniejsze plany, knuć przeróżne intrygi. I szczerze mówiąc, podobało mu się to. Nie lubił nudy, a bliźniaki stanowiły niejakie wyzwanie. Jednak nigdy nie najadł się tyle strachu, jak podczas ostatnich miesięcy spędzonych z Mabel. Kochał ją do szaleństwa i to był problem. Nie wyobrażał sobie życia bez niej, ale zdawał sobie sprawę, że wszystkie problemy i niebezpieczeństwa, z jakimi musi się spotykać, są powodowane przez niego. Gdyby nie ten jego durny pomysł z wycieczką po wymiarach, nic by jej się nie stało. Nie, teraz już zapóźno. Nie może teraz oddać się rozmyślaniom. Teraz najważniejsza jest ona, a nie jego wątpliwości.

Udało się. Klatka piersiowa wyraźnie się poruszała. Oddychała. Ale był jeden, mały problem. To, co leżało na potężnej gałęzi nawet nie przypominało kształtem człowieka. Bill zatrząsł się. Czyżby się pomylił? Czy to naprawdę nie była Mabel? Wtedy stworzenie spróbowało się podnieść. Demonowi przypominało ono lekko gryfa. Było czymś w rodzaju połączenia sowy płomykówki i białego kota. Sowigryf, pomyślał Bill. Czyli to jednak nie Mabel. Wszystko na marne... Zwierzę starało się wstać, ale wyraźny ból sprawiało mu stawanie na lewej przedniej łapie. W końcu, kiedy udało mu się podnieść, rozejrzał się na boki. Bill ponownie napotkał spojrzenie błękitnych oczu, jednak tym razem odwrócił wzrok. Te oczy tak bardzo przypominały mu Mabel... Gdyby jednak blondyn nie obrócił głowy, zobaczyłby, że na jego widok w oczach gryfa pojawiły się rozjarzone iskierki. Stworzenie podbiegło do niego mimo bolącej łapki, i zacząło wbijać w niego natarczywe spojrzenie. Bill owi ścisnęło się gardło. Odniósł porażkę, porażkę! Jak mógł się tak okropnie pomylić?

-Odejdź- powiedział zduszonym, ale zdecydowanym głosem.

Gryf zwiesił głowę. Bill czuł smutek i rozczarowanie emanujące że zwierzęcia. Nagle sowigryf położył łapę na nodze Bill i spojrzał na niego z uporem. W jakiś sposób Bill czuł podziw dla determinacji tego małego stworzonka i nie mógł oderwać od niego spojrzenia. Wtedy gryf otworzył  swój pyszczek i wydał z siebie kilka serii pisków. Demonowi coś one przypominały, tylko nie mógł skojarzyć co. Po chwili mimochodem zaczął je liczyć, i wtedy zrozumiał. Jeden długi pisk, przerwa. Trzy  długie piski jeden po drugim, przerwa. Jeden krótki pisk i trzy długie, przerwa. Jeden krótki i jeden długi, przerwa. Zwierzątko wydawało te piski bez końca, dopóki Bill nie oprzytomoniał. Gwałtownie schylił się i wziął Gryfa na ręcę. Tym, co wywołało tak gwałtowną relację, był alfabet morse'a. Dwa słowa. To ja. Bill czuł, jak jego oczy wilgotnieją, ale mimo guli w gardle zdołał wydusić:

-Mabel...?

Gryf podskoczył w radości i wtulił się w demona. Bill czuł, że nie powstrzyma łez, ściekających po policzkach. Mimo załamującego się głosu, zaczął mówić do zwierzęcia.

-Tak bardzo się bałem, że cię stracę... Że cię nigdy nie znajdę, że, zginiesz przeze mnie... Przepraszam. Przepraszam za wszystko.

Poczuł dotyk na swoim policzku. Gryf otarł się o niego delikatnie. Kiedy blondyn podniósł na niego wzrok, zobaczył w niebieskich oczach spokój i łagodność. Gryf położył mu łapę na czole. Z boku musiało to wyglądać naprawdę zabawnie i Bill mógłby przyniąc, że zwierzę się uśmiecha. Delikatnie odwzajemnił więc uśmiech i wtulił się w gryfa.

-Wracamy do domu- wyszeptał.

Rzeczywistość To Iluzja | Mabill | [Zakończona] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz