XXXV

16.2K 1.9K 557
                                    

Reszta przerwy świątecznej minęła Dianie tak, jak jej początek. Dziewczyna siedziała zamknięta w swoim pokoju i zaczynała eksperymenty ze swoim zaklęciem. Cieszył ją fakt, że w jej domu czarował też ojciec, a dodatkowo rzucone były czary ochronne, więc Ministerstwo nie mogło wykryć, kto tę magię uprawiał.

Diana nie była do końca pewna, do jakiego zaklęcia zmierzała. Przez ślizgońską ambicję chciała najpierw stworzyć coś naprawdę spektakularnego, jak czar zamieniający wióry z powrotem w drewno, ale potem zrozumiała, że za pierwszym razem powinna pomyśleć o czymś łatwiejszym.

Postanowiła zacząć od całkowitych podstaw i spróbować stworzyć zaklęcie, które w zamyśle wystrzeliwałoby iskry z różdżki na dużą wysokość. Uznała to za dość prosty, ale przydatny czar ostrzegawczy. Napędzała ją myśl, że gdy już skończy, będzie mogła śmiać się Riddle'owi w twarz - w końcu, z tego co wiedziała, on nie stworzył niczego takiego.

Myślała o nim prawie cały czas przy swojej pracy, o tym, co jej mówił i o tym, co mogliby - realnie patrząc - kiedyś osiągnąć. Ona się ustawiła, a i on miał respekt tych wszystkich chłopców... Teraz byli głupimi nastolatkami, ale z czasem wyrosną na prawdziwą, silną formację... Gdy Diana się głębiej nad tym zastanowiła, zrozumiała, że mogli mieć przecież całą armię... I kiedyś doprowadzić do wojny z mugolami, a ona sama w końcu pomściłaby swoją matkę, co już dawno poprzysięgła zrobić.

W pociągu powrotnym do Hogwartu Joan i Arian oczywiście chcieli siedzieć razem, dlatego Diana postanowiła oszczędzić sobie bycia piątym kołem u wozu i znalazła przedział cały dla siebie. Dzięki temu mogła sama jeszcze poćwiczyć swoje zaklęcie, przy czym przypadkiem zraniła się w lewe przedramię - nieudane zaklęcie zostawiło na nim coś w rodzaju oparzenia.

Dziewczyna nie miała zamiaru nikomu pokazać blizny, by nie chciano jej wysłać do skrzydła szpitalnego i nie zaczęto wypytywać o to, skąd ją miała. Gdy po długiej podróży mogła w końcu wejść do pokoju wspólnego (przeładowanego uczniami, którzy wymieniali wrażenia na temat świątecznej przerwy) i udać się do dormitorium, usłyszała za sobą ten zimny, znajomy głos:

- No proszę, proszę.

Nawet bez tego dziwnego uczucia, które dawał jej pakt przy jego obecności, Diana doskonale wiedziałaby, kto to był.

No tak, bo Riddle nie może się przywitać jak każdy cywilizowany człowiek.

Odwróciła się i zobaczyła przed sobą tę przystojną twarz, która chyba powoli zaczynała robić na niej większe wrażenie, niż wcześniej. Przez przerwę zdała sobie sprawę, że to on, ten irytujący ją Riddle, rozumiał ją najlepiej - odkryła, że tak naprawdę jej babcia była o wiele gorszym złem, niż on. Dlatego westchnęła i nie miała zamiaru zaczynać kłótni.

- Nie sądziłam, że to powiem, ale cieszę się, że cię widzę, Riddle - odparła mu zgodnie z prawdą, na co on uniósł jedną brew.

Była chyba pierwszą osobą kiedykolwiek (może poza Slughornem), która mu to powiedziała. Choć jej słowa były jak najbardziej szczere, Tom zaczął od razu podejrzewać jakiś podstęp, że chciała uśpić jego czujność czy przypodobać mu się. On nigdy nie potrafił docenić czegoś zrobionego z dobroci serca, bo po prostu nie wierzył, że ktoś robił coś za nic.

- Musimy porozmawiać - oznajmił grobowym tonem, nie komentując jej wcześniejszej odpowiedzi.

Tradycyjnie, robimy dramaturgię zapewne z niczego.

Diana poprawiła swój szary sweter i wzruszyła ramionami.

- To rozmawiaj - rzuciła beztrosko, zakładając ręce.

- Nie tutaj. Na zewnątrz - powiedział stanowczo, patrząc na nią tak, jakby chciał ją zabić samym wzrokiem.

Dziewczyna mrugnęła kilka razy, wyraźnie zdziwiona. Przecież potrafili porozumiewać się bez wypowiadania jakichkolwiek słów na głos, choć z drugiej strony mogłoby to dziwnie wyglądać, gdyby nawet przez kilka minut siedzieli i tylko patrzyli sobie w oczy w kompletnej ciszy, co moment specyficznie mrugając.

- Przecież możemy...

- Powiedziałem na zewnątrz - przerwał jej zdenerwowany Tom, wskazując na wyjście z zielonkawego pokoju wspólnego. Diana w końcu posłusznie ruszyła w tamtą stronę.

Odeszli nieco od kamiennej ściany, która stanowiła wejście do salonu Ślizgonów i stanęli przy pustej o tamtej porze klasie Slughorna.

- Do rzeczy. Czy wiesz o jakiś skutkach paktu, o jakich mi nie powiedziałaś? - zapytał groźnie.

- Słucham? - zapytała najpierw zdezorientowana dziewczyna, po czym nagle zrozumiała, o co mogło mu chodzić. - Czekaj... Czyli ty też mnie wyczuwałeś, mimo że mnie tu nie było?

Tom zdziwił się, że tak szybko to wydedukowała, bo rzeczywiście o to mu chodziło. Nie chciał jednak pokazać swojego zaskoczenia i już chciał zacząć coś mówić z nieprzyjemnym wyrazem twarzy, jednak zobaczył, jak Diana podciągnęła nieco swoje rękawy, ujawniając niewielką bliznę na przedramieniu.

- A to co? Słaba panna Wharflock nie potrafiła się obronić? - zakpił, patrząc z pogardą na jej rękę.

- Zraniłam się przy tworzeniu zaklęcia, dla twojej wiadomości - syknęła mu w odpowiedzi.

Toma to nie wzruszyło, wręcz przeciwnie - jeszcze bardziej rozbawiło.

- Ty tworzysz zaklęcie? - powiedział takim tonem, jakby Diana była kompletnym beztalenciem w każdej dziedzinie życia.

- Zazdrościsz? - zapytała z triumfalnym uśmiechem, jeszcze raz zakładając ręce. Brunet pozostawał rozbawiony i w ogóle się nią nie przejął.

- Do tego potrzeba umiejętności, Wharflock - powiedział tonem, którego używa się, by wytłumaczyć coś małemu dziecku. Na szczęście Diana była przygotowana na takie słowa.

- Zakładam, że uważasz, że ty je posiadasz... - zaczęła niby zamyślona. - To dlaczego nie znam jeszcze żadnego zaklęcia twojego autorstwa?

Mina Toma zrzedła mu na moment. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi, nie liczył na pewno na to, że powie coś, w czym miała - na jego nieszczęście - absolutną rację. Zanim się nad tym porządnie zastanowił, złapał ją za nadgarstek i ustawił zranioną rękę tak, by doskonale widział jej poparzenie.

- Hej! Co ty robisz?! - krzyknęła wkurzona Diana, próbując się wyrwać, ale był za silny.

Przyglądał się jej bliźnie w głębokiej zadumie i skupieniu, tak, jakby był lekarzem. Najwyraźniej bardzo się zamyślił, bo przez parę chwil w ogóle się nie odzywał i nie odrywał wzroku od jej przedramienia, ledwo mrugając. Diana przestała próbować się wyrwać i wtedy już całkiem nie wiedziała, czego mogła się po nim spodziewać - nauczyła się, że jemu wszystko mogło wpaść do głowy.

- Skóra tutaj jest wyjątkowo wrażliwa, nie uważasz? - zapytał w końcu po długim milczeniu, delikatnie przejeżdżając palcem po całej długości jej przedramienia. Nie dotknął blizny, bo sprawiłby tym jej ból, a pakt magicznie odrzucał go z tamtych okolic. Diana natomiast poczuła, jak przechodzi przez nią dreszcz - ale jakby... Przyjemny?

- Idealne miejsce na znamię... - mruknął, w końcu puszczając jej nadgarstek.

- Jakie znamię? - zapytała całkiem zdezorientowana Diana, a on wreszcie uniósł wzrok, by na nią spojrzeć.

- Chcę czegoś, czym można ich wszystkich wzywać - oznajmił. - Czegoś, co odróżni sojuszników od gorszego sortu, rozumiesz?

- Czyli znaku... - powiedziała Diana, nagle rozumiejąc całe to jego przyglądanie się jej oparzeniu.

- I właśnie nad takim zaklęciem powinnaś pracować.

Pact With The Devil • Tom RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz