XLIX

17.9K 2.1K 1.7K
                                    

Diana wróciła do dormitorium po patrolu z Tomem w wyjątkowo dobrym humorze. Lubiła spędzać z nim czas i już nawet nie ukrywała tego sama przed sobą, choć jemu - czy w ogóle komukolwiek - nigdy by się do tego nie przyznała. Nadal jednak twierdziła, że to wszystko było chwilowe.

Brunetka ledwie otworzyła drzwi pokoju, a już została zaatakowana przez swoją przyjaciółkę, która stanęła naprzeciw niej z mordem w oczach.

- Diana, możesz mi to wyjaśnić? - zapytała Joan z pretensją, pokazując jej przed oczami bordową różę, z której zwisał biały karnecik. - Czemu to leżało na twoim łóżku?

- Co? - zapytała zdezorientowana Diana, po czym przeczytała napisane na karneciku słowa Twój Arian. - Arian? Serio, myślisz, że Avery mi to dał? Pewnie ktokolwiek tu był, to pomylił łóżka.

- Widziałam już kilka tych róż, wszystkie ci dał? - mówiła Joan, a Diana rzadko widziała ją tak wściekłą, jak wtedy.

- O co ci chodzi, Joan? Ja jestem z Tomem, Avery z tobą, po co miałby mi to dawać? - zapytała przyjaciółka, będąc praktycznie pewną, że Arian nie miał bladego pojęcia o żadnej róży.

- No to o co chodzi z tym? - dopytywała sfrustrowana szatynka, patrząc na różę jak na najbrzydszą rzecz na świecie. Diana wiedziała, że to musiała być jedna z tych tajemniczych róż przeznaczonych dla niej, ale nie chciała o tym mówić Joan.

- Nie wiem, pytałaś Avery'ego? - zapytała po chwili namysłu, nie posiadając żadnego lepszego pomysłu.

- Chciałam, ale go nie ma, bo po coś polazł - odparła nadal nieco poddenerwowana Joan, odkładając kwiat na swoją szafkę nocną.

- Ja nie wiem, skąd ta róża - powiedziała poirytowana już Diana, odrzucając włosy. - Na pewno nie są od Toma, a już tym bardziej od Avery'ego. Kto mógłby się tu... - tu nagle urawała, bo zdała sobie sprawę, że poza nauczycielami, nią i Joan były tylko dwie osoby, które mogłyby zostawić coś w dormitorium bez używania zaawansowanej magii. Jedyną osoba, która ową zaawansowaną magię opanowała, był Tom, ale skoro to na pewno nie on...

- Czekaj... Chwila... - powiedziała Diana, doznając nagłego olśnienia. - To te jędze.

- Serena i Dove? - Joan zmarszczyła brwi. - No dobra, one mogłyby to zrobić, ale po co...?

- Żeby skłócić mnie i Toma, ot po co - odparła jej Diana z naburmuszoną miną. - Zadarły ze złą osobą, ale dobra. Później się nimi zajmę.

Joan zmierzyła przyjaciółkę wzrokiem i przełknęła ślinę.

- Ty mnie czasami przerażasz, Dia.

Wielkimi krokami zbliżał się znienawidzony przez Toma dzień: walentynki. Nawet jeszcze kilka dni przed tym świętem chłopak zalewany był kartkami, czekoladkami i kwiatami od swoich licznych wielbicielek niemal z każdej klasy i domu. Nie inaczej było dzień przed walentynkami, gdy on i Diana patrolowali korytarze po kolacji, a do niego przyleciała zaczarowana różowa koperta: już trzecia w ciągu pół godziny. Tom beznamiętnie wkładał je do kieszeni swojej szaty z zamiarem późniejszego wykorzystania ich na opał w ślizgońskim kominku.

- Żałosne są te twoje wielbicielki - powiedziała Diana, patrząc z obrzydzeniem na lewitujący liścik z serduszkiem, który Riddle właśnie złapał. - Brakuje tylko, żeby cię po rękach całowały.

Choć Tom również gardził owymi dziewczętami, uznał tę sytuację za doskonałą do dogryzienia dziewczynie. Nawet się nie zastanawiał - to po prostu przychodziło mu naturalnie.

- Jesteś zazdrosna? - zapytał wyraźnie z siebie zadowolony.

I w tym tkwił problem Diany - była. Nawet jeśli wiedziała, że Tom nigdy nie zwróciłby uwagi na tamte dziewczyny, zaczynały ją cholernie denerwować. Krew ją zalewała nie tylko z powodu ich głupoty, ale też z tego, że tykały się właśnie jego... Uważała, że choć on tak naprawdę nie był jej chłopakiem, to przecież one myślały, że był i powinny się trzymać z daleka.

Ale nie miała zamiaru mu tego powiedzieć - jednocześnie nie mogła go przecież okłamać, więc po prostu odparła wymijająco:

- A co, chciałbyś?

Tom tylko uśmiechnął się pod nosem z wyraźną satysfakcją, wręcz perfidią. Poprawił nieznacznie swój krawat, jakby czując się panem świata.

- Czyli jesteś - stwierdził oczywistym tonem.

Nawet mu się to podobało, że była zazdrosna. Mogło to ją uczynić bardziej podatną na jego przekonywania i choćby sam dotyk, co udowodnił sam sobie już ostatnio. W Dianie natomiast się zagotowało - nienawidziła, gdy miał rację co do niej.

- Nie pozwalaj sobie na tyle - syknęła do niego, próbując się broni:. - Nie jesteś pępkiem świata, nie każda dziewczyna w tym zamku nie widzi nic poza tobą - dodała, zakładając ręce na piersi.

Docierali właśnie do korytarza, który nie był oświetlony pochodniami, a jedynie światłem księżyca wpadającym przez ogromne okna po ich prawej. Nie było tam nikogo poza nimi, ani martwej, ani żywej duszy, dlatego chwilę szli w kompletnej ciszy, słysząc tylko własne kroki.

- Ty nie jesteś kimś, kto mógłby mnie zastraszyć - odparł jej wreszcie Tom, jakby idealnie nadeptując jej na odcisk. Diana zaczynała trochę bać się tego, jak dobrze ją znał, jednocześnie czując przyspieszone bicie serca, gdy o tym mówił.

- Tak? Jesteś tego pewien? - zapytała zdeterminowana, przystając nagle.

Tom również się zatrzymał i przeszedł z jej prawej naprzeciwko niej, praktycznie rozbawiony. Stał na tle czarnej ściany, jego rysy były delikatnie oświetlone przez niebieskawe światło zza szyb. Diana wmawiała sobie, że nie powinna o tym myśleć, ale wyglądał wtedy naprawdę dobrze, o wiele lepiej niż chciałaby przyznać. Patrzył na nią z góry z tą całą perfidią w oczach, a ona z determinacją nie odrywała wzroku, choć rozum chciał kazać jej to zrobić.

- Diana - powiedział z kpiącym śmiechem, ale ona u tak była bardziej poruszona tym, że użył jej imienia - nie możesz mnie niczym zaskoczyć - dodał jakby dając jej do zrozumienia, że nadal uważał ją za słabszą od siebie.

I wtedy w Dianie coś pękło.

- Tak mówisz? - zapytała z pretensją w głosie, szybkim ruchem złapała go za ten cholerny krawat, który tak bardzo poprawiał i bez najmniejszego namysłu przyciągnęła do siebie, robiąc to, czego nikt nie odważył się dotąd zrobić.

Pocałowała Toma Riddle'a.

On zdecydowanie nie był na to przygotowany. Adrenalina pulsowała w żyłach Diany tak mocno, że dostała jakiejś nadprzyrodzonej siły i praktycznie wepchała go na ścianę za nim. Jego totalnie sparaliżowało - nie odepchał jej więc, tylko stał jak wmurowany w ziemię przez te kilka krótkich sekund, gdy Diana trzymała swoje usta na jego.

Były zimne. U obojga, u niego szczególnie. Ona tego jednak nie odczuła - zrobiła to wszystko pod wpływem jakiegoś niewytłumaczalnego impulsu, przepływały przez nią takie emocje, jakich nigdy nie czuła, było jej gorąco. Dawała upust swojej frustracji i miała z tego ogromną satysfakcję, jednocześnie wściekała się na siebie, bo po chwili dopiero zrozumiała, co zrobiła. Wcześniej jednak nic się nie liczyło - zapomniała nawet, gdzie w ogóle była... Korytarz, okna, Hogwart... To wszystko gdzieś zniknęło i został sam Tom, spetryfikowany skuteczniej niż jakimkolwiek zaklęciem.

Gdy odsunęła się od niego, oddychała ciężko i patrzyła na niego z nienawiścią, nawet jeśli serce biło jej jak szalone, a głowa była jak zalana alkoholem. Tom stał i gapił się na nią tak, jakby zobaczył samego Merlina. To przypomniało jej, co ostatecznie sprowokowało ją do tego czynu. Uspokoiła się nieco i poprawiła swoją szatę.

- A jednak mi się udało.

Pact With The Devil • Tom RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz