Rozdział 3.1

871 28 12
                                    


Witam :) Na samym początku chcę podziękować osobom, które dopominały się o trzecią część- bez  Was pewnie bym jej tak szybko nie skończyła. Stałam w martwym punkcie i wasze prośby nagle ruszyły moja leniwą głowę. Mam nadzieję, że spodoba Wam się ta część, chociaż jak zwykle oscyluje wokół jednego tematu....jak to w romansach bywa :) Kto nie wytrwa niech da znać czemu nie dał rady- chętnie poczytam i czegoś się nauczę :) 

Ps. Rozdziały jak zwykle u mnie- są bardzo długie, więc życzę Wam wytrwałości :)

Eric

Całą noc pada deszcz. To wprawia mnie w melancholijny nastrój, przypominają mi się chwile jak Caroline otwierała szeroko okno i wdychała powietrze, które pachniało dla niej słodko i kojąco, lubiła słuchać odgłosu uderzających kropli o podłoże. Zamykała wtedy oczy i mówiła "Ericu, czyż to nie cudowne?". Uśmiechałem się, gdy nie patrzyła, była taka słodka i niewinna, a za chwilę potrafiła naostrzyć pazury i je na mnie wystawić. Cała ona. Od naszego rozstania minęły cztery miesiące, a ja codziennie oglądam zdjęcia, na których jesteśmy razem, celebruję każdą wspólną chwilę w pamięci. Nie umiem przestać o nią dbać. Pam i Chow wciąż na moje polecenie doglądają Caroline, no może Chow z własnej potrzeby, przecież o niej marzy, ale ona nie będzie z żadnym innym wampirem oprócz mnie. Wiem to. Znam ją.

- Wasza wysokość twój potomek przyjechał- odezwał się głos zza drzwi.

- Już schodzę- powiedziałem oficjalnie.

Wasza wysokość, panie, królu, teraz tak ludzie się do mnie zwracali, składali wyrazy szacunku, pilnowali się rozmawiając ze mną. Jeśli wcześniej siałem strach, to teraz było o wiele gorzej, wampiry mnie unikały. Naprawdę mają mnie za okrutnego, bezdusznego wampira. Na całe szczęście wampirze władze same decydowały o swoim ubiorze, więc nadal nosiłem się na czarno, co chyba jeszcze bardziej potęgowało posępną aurę dookoła mnie. Zszedłem na dół, by powitać Pam, u progu schodów stał mój sługa, który tak naprawdę był moim sługą i ochroniarzem w jednym. Oprócz Hana, miałem jeszcze czterech na każde swoje skinienie. Reszta była obecna w pałacu, ale nie chodzili za mną krok w krok, czego bym nie zniósł. Wystarczy w zupełności, że pięć wampirów to robi. Od ponad tysiąca lat radziłem sobie sam i dbałem o swoje bezpieczeństwo, więc nie rozumiem, czemu miałbym teraz zmieniać swoje przyzwyczajenia.

- Wasza wysokość.- Sługa Han ukłonił się. Robił tak zawsze, gdy mnie zobaczył i dopiero później kontynuował swoją przemowę.

- Pam czeka w sali tronowej.

Tak wampiry nazwały salę, w której stał najprawdziwszy tron i zawsze siedziała Królowa, gdzie przyjmowali interesantów lub wykonywali wyroki.

- Czemu tam?- zapytałem srogo.

Nie lubiłem tam przebywać, drażniło mnie to bycie królem Luizjany, chciałem wrócić do Shreveport, ale na razie to było niemożliwe. Tu na miejscu było wiele spraw do uregulowania. Jednak król mógł zmienić miejsce zamieszkania, jeśli tylko sobie tego zażyczył, dlatego za miesiąc przeprowadzam się do sporej willi w Shreveport. Wcale nie chciałem kupować takiego dużego domu. Wampiry ze stanu Luizjany mi go ufundowały, jako dar za moje zasługi, a ja przecież nic nie zrobiłem. Dałem się uwięzić. Pozwoliłem zabić Królową, a Raya zabiła Caroline. Jednak dom w Shreveport niczym nie przypomina tego ogromnego pałacu. Na całe szczęście.

- Tam ją zaprowadziłem, jak każdego interesanta.

- Zabraniam przyjmowania Pam i Chowa w sali tronowej, to nie są interesanci. Zdenerwowany wkroczyłem do sali tronowej a Han już się kajał przede mną i bardzo przepraszał. Zbyłem go jednym machnięciem ręki i zamknąłem przed nim drzwi. Pam siedziała na jednym z krzeseł, które były ustawione po bokach.

Małżeństwo z wampirem 2 część/ 3 część ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz