Rozdział 3.27

1K 25 2
                                    


Eric

Dziś w południe rodzice Caroline opuścili rezydencję, twierdząc, że obowiązki ich wzywają, domyślałem, się jednak, że problemem były liczne wampiry przemykające, co chwilę. Caroline również zaczynała odczuwać stres, o czym mnie wczoraj poinformowała. Wciąż nie powiedziałem jej o tym, że Stein zauważył zmiany w obrębie międzykomórkowym, że wirus się przestał rozprzestrzeniać. Nie było okazji, jak do wielu rzeczy ostatnio. Czułem, że jestem gotowy, by odwiedzić dziś Sarę, ale zanim to miałem zrobić chciałem zobaczyć się z Caroline. Wiedziałem, że po spotkaniu ze sprawczynią tego całego bólu, którego musiałem, doświadczać, gdy przypominałem sobie o tym jak zaatakowałem Caroline, nie byłoby to rozsądne. Nie wiedziałem po prostu czy będę w stanie się kontrolować. Dziś jak zazwyczaj miałem na sobie czarną koszulę i ciemne dżinsy, na nogach wygodne skórzane conversy i oczywiście mój ulubiony zegarek od Caroline, tak samo jak naszyjnik z młotem Thora, który towarzyszył mi codziennie odkąd go od niej dostałem. O ile z zegarkiem mogłem się rozstawać od czasu do czasu, to naszyjnik był zawsze ze mną. Od naszego rozstania zdjąłem go tylko raz, gdy Caroline zaczynała spotykać się z Jamesem. Chciałem dać sobie do zrozumienia, że już czas, pozwolić jej na dobre odejść, jednak skończyło się tak jak Pam przewidywała. Wciąż uparcie twierdziła, że to niemożliwe, że pozwolę żyć Caroline spokojnym ludzkim życiem. Pam znała mnie lepiej niż ja sam. Jednak moja egoistyczna natura zawsze wychodziła na wierzch. Chociaż dziś zachowam się mniej egoistycznie, bo zaplanowałem spotkanie Caroline i Jamesa. Gdy ostatni raz o tym rozmawialiśmy Caroline wybrała jako towarzysza i opiekuna Hana, więc postanowiłem się tego trzymać. Jeśli chce się z nim pożegnać, to niech to zrobi ale na moich bezpiecznych warunkach. Ruszyłem w zamyśleniu w stronę holu, gdzie umiejscowione były wszystkie pokoje gościnne. Pod drzwiami Caroline stało kilku strażników, którzy nie odstępowali jej na krok, a więc była w pokoju. Han również stał na czele, co jakiś czas lawirując między moimi a jej drzwiami. Pod każdymi byli ustawieni strażnicy, którymi on zarządzał. Ufałem mu bezgranicznie, głównie ze względu na poprzednie koneksje z królowa, a wiedziałem, że Ann nie powierzyłaby tak ważnej funkcji byle, komu.

- Wasza wysokość- strażnicy na czele z Hanem lekko kucnęli, zbyłem ich ręką, by darowali sobie te uprzejmości.

- Pani Northman u siebie jak mniemam?- zapytałem, chociaż znałem doskonale odpowiedź.

- Tak, wasza wysokość. Obecnie śpi. Z informacji od strażników dziennych dowiedziałem się, że nie czuła się dziś najlepiej.

- Jadła coś?

- Trochę, głównie spała. I był u niej w pokoju dziś strażnik Gary. Strażnicy dzienni nie chcieli go wpuścić, ale pani Northman się uparła.

- Nie szkodzi- powiedziałem opanowany, bo wiedziałem, że Gary miał kupić coś dla niej, a właściwie dla mnie, coś, czego sama nie mogła kupić, przez to, że ją tu uwięziłem. Martwiłem się teraz jej pogorszonym stanem zdrowia. Poczułem się cholernie głupio a na czole mógłbym wypalić sobie napis „winny", bo dobrze wiedziałem, że to moja wina i mojej niepohamowanej chęci picia jej krwi. Podziękowałem Hanowi za wyczerpujące informacje, on popatrzył tylko na mnie z zainteresowaniem, zapewne podejrzewał, że wkurzę się za odwiedziny strażnika w pokoju mojej żony. Nie musiałem. Pchnąłem lekko drzwi i wszedłem do środka. Od razu usłyszałem miarowe bicie serca, typowe dla śpiącego człowieka. Caroline podczas snu wydawała czasami takie urocze krótkie westchnięcia, które właśnie usłyszałem, gdy wszedłem do pokoju. Uśmiechnąłem się wesoło, bo to było dla mnie zdecydowanie urokliwe. Cicho zamknąłem drzwi i podszedłem do niej. Była odkryta, skopała całą pościel, przez co jej wiecznie zimne dłonie i stopy były narażone na jeszcze większe wychłodzenie. Chciałem ją okryć, ale tak zakopała się w tej kołdrze, że nie wiedziałem gdzie koniec, a gdzie początek. Kucnąłem przy jej twarzy, leżała na boku z głową niemalże na brzegu łóżka, włosy rozrzucone po całej poduszce idealnie kontrastowały z białą satyną, na której spała. W kącikach ust dostrzegłem resztki czekolady, uśmiechnąłem się szeroko. A to łasuch jeden. Obżera się czekoladą jak nie patrzę. Pocałowałem kącik ust, który był w czekoladzie. Żadnej reakcji, śpi. Wysunąłem język i zacząłem zlizywać czekoladę ze słodkich ust Caroline, które szczerze mówiąc były słodkie bynajmniej, nie ze względu na czekoladę. Westchnęła przeciągle i coś wymamrotała, odsunąłem się, by pozwolić jej bełkotać we śnie. Mój wampirzy słuch od razu wyhaczył całość niespójnego na pozór bełkotania.

Małżeństwo z wampirem 2 część/ 3 część ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz