|12|

5.2K 295 28
                                    

— Wejdź — powiedziałam gdy tylko zobaczyłam go w drzwiach, nie wyglądał najlepiej, na jego twarzy widniały rany. Chłopak wszedł do środka — Idź do salonu — Rozkazałam — Ja zaraz wrócę — poszłam do łazienki po apteczkę.

— Kto przyszedł?! — Usłyszałam krzyk Adriana z kuchni.

— Mateusz! — Odpowiedziałam równie głośno, aby chłopak mnie usłyszał, weszłam do łazienki i zaczęłam szukać apteczki, znalazłam ją niemal odrazu, wróciłam do salonu w którym siedzi Zawistowski, podeszłam do niego, położyłam apteczkę na stole i ją otworzyłam, zaczęłam szukać w niej wody utlenionej i wacików.

— Nie po to tutaj przyszedłem — przerwał ciszę między nami, pokazując na apteczkę którą trzymałam w ręce. Spojrzałam na niego niezrozumiale.

Nie chciał mojej pomocy?

— Jestem tutaj, bo wiem przez kogo trafiłaś do szpitala. — powiedział, nie spuszczając ze mnie wzroku. On wiedział? Skąd? Jak? Coraz bardziej nachodziły mnie myśli, kto mógł coś takiego zrobić? Zresztą, zaraz się tego dowiem.

— Kto.. — mruknęłam,

— Nie udawaj że nie wiesz. — westchnął. — Smoliński widział jak Klaudia weszła za tobą do SB. Nawet się nie kryła. A on, widział że grzebie coś przy twoich rzeczach, jak nagrywaliśmy poza siedzibą. Ale nic z tym nie zrobił, przez co mnie trochę wkurwił. Złapałem tą idiotkę, dzisiaj na mieście i ją przycisnąłem. Wtedy wszystko wyśpiewała, zaczęła gadać na jakiś dwóch gości, co robią takie tabletki i przez które można nawet umrzeć. Dwie cholerne tabletki i juz cię nie ma. Mniejsza w to, chciałem iść na policję. Co dosyć dziwne, ja i policja?

— A kto ci to zrobił? — wskazałam na jego twarz, miał rozciętą wargę, siniak pod lewym okiem i kilka zadrapań.

— No właśnie. Szedłem do ciebie, ci to wszystko powiedzieć i jakimś jebanym cudem, natrafiłem na Klaudię jak szła z tymi typami. Zaczęli się do mnie sapać, to przypierdoliłem jednemu. Za to drugi zaczął bronić swojego ziomka i mi jebnął. Uwierz, oni skończyli, z bardziej pochlastanymi mordami. Tak się wciągnąłem, że nad sobą nie panowałem. Zresztą, nie wyglądali też na jakiś groźnych.

— Mogę ci to opatrzyć? Proszę, mogę zrobić chociaż to. Nie chce żeby dręczyło mnie później sumienie, że to przeze mnie Cię tak załatwili. — próbowałam mu jakoś przemówić do rozsądku, żeby dał sobie pomóc.

— Dobra, już dobra. — burknął, jak małe dziecko, przez co moją twarz rozświetlił mały uśmiech. Wyciągnęłam waciki i wodę utlenioną, po czym nasączyłam jeden z nich, wstałam z kanapy stając na wprost niego. Przyłożyłam wacik do jego wargi na co cicho syknął. Odkaziłam mu wszystkie zadrapania i kiedy skończyłam, usiadłam zaraz obok niego na kanapie.

— Dzięki. — posłał w moją stronę uśmiech.

— Nie ma za co, nie mogę pozować przecież z kimś kto ma taką obitą twarz. — zaśmiałam się. — Chcesz może coś do picia? Albo...

— Nie... Raczej będę się już zmywał. — Zawistowski wstał.

— Co? — także wstałam, spoglądając na niego. — Nie możesz iść sam. Kto wie? Może gdzieś tam są i czekają aż będziesz wracał. Zawołam Adriana, odwiezie cię..

— Nie będę z nim wracał, bo nie mamy za dobrych kontaktów. — cicho westchnął. — Cały czas twierdzi że zabrałem mu najlepszego przyjaciela, co nie jest prawdą. A tak poza tym. — przerwał na chwilę. — Nie pobili mnie. — chłopak ruszył do wyjścia. — Narazie. — pożegnał się, zaraz potem wyszedł. Otworzyłam drzwi, nakładając na nogi buty. A następnie wybiegłam za nim.

— Poczekaj. — krzyknęłam, na co chłopak stanął i odwrócił się w moją stronę.

— Borowska co ty wyprawiasz? — jęknął, przecierając twarz dłońmi.

— Idę cię odprowadzić, skoro Adriana nie lubisz. — znalazłam się zaraz obok niego.

— Żartujesz sobie chyba. — zbliżył się do mnie, dosyć blisko. — Wracaj do domu.

— Nie ma mowy. — przystanęłam na swoim. Nie wiem, co się ze mną dzieję. Kiedyś mógł go dla mnie przejechać samochód i nawet bym się tym nie przejęła. Ale teraz, sama nie wiem czemu tak mam, że o wszystkich się boję. Może to po tym gwałcie, o którym nie wie nikt poza Adrianem, Igorem i Patrycją. I niech tak zostanie, nie chce by dowiedział się o tym ktokolwiek, a tym bardziej Zawistowski.

— Kurwa no. — złapał mnie za nadgarstek przybliżając twarz do mojej. Wpatrywał się we mnie tak intensywnie, jakby próbując wyczytać coś z mojego spojrzenia. — Idź do domu, z tobą czy bez ciebie u boku i tak by mi coś zrobili, a jak już o tym mowa, to sama byś oberwała. — powiedział, i mimo to że mówił prawdę. Nie mogłam odpuścić.

— Nie mogę. Martwię się... — nie wierzyłam, jak to mogło mi przejść przez usta, w dodatku w jego kierunku.

— Co? — wyszczerzył oczy, niedowierzając temu co usłyszał. — Jak to się martwisz?

— Nie ważne. — odwróciłam wzrok, ale on wciąż trzymał mnie za nadgarstek.

— Martwisz się o mnie? — zapytał, ale nic nie odpowiedziałam. — Spójrz na mnie. — przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie.

Uniosłam wzrok, patrząc na niego. — Tak, cholernie się o wszystkich martwię! — krzyknęłam w jego stronę, a przed oczami znowu pojawił się obraz z wspomnianej jesiennej nocy, kiedy rok temu, wracałam sama do domu przez park i zostałam wciągnięta do auta, po czym stało się coś okropnego. Gdyby nie policja, ciekawe co by ze mną było, żyła bym? W moich oczach pojawiły się łzy. Nie chciałam żeby Zawistowski, widział jak płaczę, jest ostatnią osobą przy której okazała bym swoją słabość. Nagle zrobił coś niespodziewanego, przyciągnął mnie w swoje ramiona i objął mocno rękoma. Nie chciałam płakać, ale łzy same spływały po moich policzkach.

— Ej, wszystko w porządku, nie płacz. — gładził ręką moje plecy. — To miłe, że się martwisz.

Oderwałam się od niego, na co spojrzał na mnie niezrozumiale.

— Powiedziałem coś nie tak? — zapytał.

— Nie, po prostu..nie ważne.

Nic do siebie nie mówiliśmy. Za to ja myślami byłam, gdzie indziej. To co się stało rok temu, pozostawiło po sobie wielki ślad na całe moje życie. Próbowałam nie raz zapomnieć i nic z tego, od tamtego czasu na prawdę się zmieniłam. Martwiłam się o każdą drobną rzecz.

— Mam pomysł. — Mateusz, przerwał między nami ciszę.

— Jaki? —  spojrzałam na niego. Nic nie odpowiedział. Tylko znowu złapał mnie za nadgarstek.

— Chodź, pójdziemy po mój samochód i zabiorę cię, w takie jedno miejsce. — uśmiechnął się lekko, co odwzajemniłam. Powiedział coś jeszcze, ale się nie odezwałam, tylko ruszyłam za nim.

Mów mi żabson suko {KOREKTA}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz