Nadszedł ten dzień. Osiemnastego kwietnia Clarissa Evans opuściła samolot na lotnisku Hartsfield-Jackson w Atlancie.
McLovin zapewnił jej transport do hotelu w centrum. Dotarła tam przed czternastą. Zauważyła, że jej lokum ma naprawdę duże standardy. McLovin powiedział jej, że z początku będą jej opłacać zakwaterowanie, dopóki nie dostanie pierwszej wypłaty, aby sobie coś wynająć.
Clarissę trochę to poirytowało, bo miała przecież sporo pieniędzy, jednak wolała się nie wydawać z nim w dyskusję, bo zauważyła, że ten nienaturalnie zadowolony z życia człowiek wszystko wiedział lepiej. Zapewne odpowiedziałby jej, że w tej branży tak właśnie jest i tak musi być i w jej przypadku.
Dziewczyna postawiła walizkę koło szafy i usiadła na łóżku. Wyciągnęła telefon, żeby napisać do taty i Olivii, że dotarła i wszystko z nią w porządku, aby się nie martwili.
Kiedy miała już chować sprzęt do kieszeni rozległ się dźwięk jej dzwonka. Zobaczyła na wyświetlaczu, że dzwoni McLovin, więc bardzo szybko odebrała.
- Słucham?
- Dzień dobry Clarisso. Dotarłaś już do hotelu? - usłyszała ten wesoły głos po drugiej stornie.
- Tak - odpowiedziała.
- Świetnie. Mam nadzieję, że z pokojem wszystko w porządku - kiedy Clarissa potwierdziła jego słowa mruknięciem kontynuował: - Na piątek zarezerwowałem ci pokój bliżej peryferii, żeby łatwiej było docierać na plan.
- Dziękuję.
- Nie masz za co. Kiedy już dostaniesz wynagrodzenie, myślę że możesz dogadać się z kimś z ekipy, na przykład Victorią? Dzielenie mieszkania zawsze jest bardziej opłacalne.
Dobre żarty panie McLovin, mieszkanie z Victorią.
- Tak, tak, oczywiście.
- No nic, ja będę już kończył. Jutro masz wolne, zapoznaj się może z centrum. Wiesz, na planie raczej będziesz spędzać czas na obrzeżach więc rzadko będziesz mieć okazję...
- Rozumiem - przerwała jego wywód.
- Tak, no więc...zadzwonię do ciebie jutro. Dam ci znać, o której masz dotrzeć na plan. Do usłyszenia.
Clarissa rozłączyła się i westchnęła rzucając telefonem na łóżko. Z początku McLovin wydawał jej się bardzo miłym człowiekiem, jednak z czasem naprawdę stał się irytujący.
*
Clarissa spędziła czwartek na przechadzaniu się ulicami stolicy Georgii. Było ładnie, bardzo ładnie.
Wieczorem zadzwonił do niej McLovin komunikując, że kierowca podrzuci ją na plan przed jedenastą. Kazał jej spakować rzeczy, ponieważ następną noc miała spędzić w innym hotelu.
Wysiadła z samochodu. Spojrzała przed siebie na tłumy osób z ekipy. Nie znała nikogo poza długonogą blondynką, którą widziała w oddali.
- Ja odstawię samochód na parking i wieczorem podrzucę cię do hotelu, dobrze? - usłyszała z samochodu głos kierowcy.
- Tak...dobrze - odpowiedziała.
- Spokojna głowa, twoje bagaże nie ucierpią. Na ten parking mucha nieprzepuszczona nie wleci - powiedział. Clarissa wyczuła, że to dowcip, jednak nie miała ochoty na żarty.
CZYTASZ
ɪ ᴡɪsʜ ғᴏʀɢᴇᴛ ᴛʜɪs ᴇᴠᴇʀ ʜᴀᴘᴘᴇɴᴇᴅ || ғ.ᴡᴏʟғʜᴀʀᴅ
Fanfiction'Może w rzeczywistości, nie chciał przyznać się przed samym sobą do tych cholernych motylków w brzuchu, które pojawiały się ilekroć rozmawiał z Clarissą? Może nie chciał się przyznawać do ciepła, które towarzyszyło widokowi jej promiennego uśmiechu...