Po godzinie rozmawiania z całą grupą mój ojciec w końcu zaczął temat Prawidłowych. Na co większość się skręciła z niechęcią.
- Rick, nie możemy pogadać o tym jutro? - zapytała Michonne. - Wszyscy są zmęczeni.
- Wolałbym wyjaśnić to teraz. - dokończył Rick.
- Może ja opowiem. - zaczęła Beth, przez co Ron odwrócił wzrok, co za dzieciuch. - Szukaliśmy schronienia, po napaści na więzienie. Po sześciu miesiącach wędrówki nareszcie znaleźliśmy bezpieczne miejsce, a przynajmniej tak myśleliśmy. Nie mieliśmy innego wyboru, szczególnie, że Lori niedługo miała rodzić. Na początku było spokojnie - pracowaliśmy, sprzątaliśmy, ale po jakimś czasie nasze wynagrodzenia zaczęły spadać do resztek obiadów i spania na ziemi. Dodatkowo byli to nie wyżyci mężczyźni, na szczęście żadnej z nas nic się nie stało, oprócz obelg w naszą stronę czy klepnięcia w tyłek. Nie byłyśmy tam jedynymi kobietami, więc co z resztą nie wiadomo. No i dzisiaj przyszedł w końcu dzień nadziei, czyli wy! - krzyknęła blondynka ocierając łzy.
- Tylko, że nie wiadomo co ściągnęło gubernatora i dlaczego tak to wszystko się potoczyło. - stwierdziłem.
Zauważyłem, że ojciec i Carol wymienili między sobą dziwne spojrzenia.
- Wiecie coś? - zaczął Abraham, czyli nie tylko ja to zauważyłem.
- Te dzieci... które przywiozłam ze szkoły. Ja nie wiedziałam, że to tylko zmyłka i komunikacja dla gubernatora. To moja wina, przepraszam. - zaczęła Carol.
- To nie twoja wina, tylko nasza. Właściwie to kto mógł się spodziewać po nich... dlatego wywaliłem Carol z grupy, została po wybuchu z nami, ale kiedy się o tym dowiedziałem została wydalona. Ale wróciła po nas. Uratowała nas, wysadziła ten cały budynek. - stwierdził Rick.
Byłem w lekkim szoku.
- A, wiem, że to niewiele, ale zabrałam trochę broni przed ucieczką. Daryl... to twoje. Michonne, tak? Domyślam się, że to twój miecz. - zaczęła Carol.
Rozdawała chwile bronię, ale mało mnie to interesowało. Po jakimś czasie zauważyłem, że nie ma Jane. Spanikowałem, dopiero co siedziała obok mnie. Szukałem jej chwile, aż znalazłem. Kucała przy stogu siana na piętrze stodoły.
- Jane? - zacząłem. - Wszystko okej?
Dziewczyna spojrzała na mnie i wstała otrzepując z siebie siano.
- Tak! Tak... wszystko okej, wracajmy do reszty.
- Nie wydaje mi się, masz czerwone oczy, płakałaś? - to było głupie pytanie a sprawa oczywista.
Dziewczyna unikała mojego kontaktu wzrokowego, uciekając wzorkiem po całej stodole.
- Zrobili ci coś? U Prawidłowych? Czy oni... dotykali cię albo...
- Nie! Nie nie... nic mi nie zrobili spokojnie, poza tym nie dałabym się. - przerwała mi.
- To o co chodzi?
- ... O mojego ojca.
Cholera, że ja tego nie zauważyłem, w celi faktycznie nie było ojca Jane. Podszedłem bliżej dziewczyny.
- Był ranny... w pewnym momencie zrobiło się zbyt niebezpiecznie. A ja... ja nie mogłam nic zrobić. Zamknęłam go w sklepie a on kazał mi uciekać... na drugi dzień wróciłam do niego, ale... nikogo już tam nie było. - zaczęła znowu płakać.
Bez myślenia przytuliłem ją. Mam nadzieje, że udało mu się przeżyć, tylko on został jej w rodzinie... Zacząłem ją uspakajać i kołysać na boki, nie miałem pojęcia czy to pomoże, ale no cóż.
- Później cudem odnalazłam grupę... Abrahama i kilku innych. Zabrałam się z nimi i trafiliśmy do Prawidłowych... tam pomagałam odbierać poród Lori, było ciężko, ale się udało. Nie myślałam, że przeżyje, nie miałyśmy tak żadnego sprzętu czy innych potrzebnych rzeczy do odbierania porodu. Ale udało się, jest mała Judith. - uśmiechnęła się do mnie smutno.
Byliśmy wtedy bardzo blisko twarzami, znowu. Tak, że dzieliły nas centymetry... znowu. Serce zaczęło mi przyspieszać tak samo jak oddech. Patrzyłem na nią z zakłopotaniem, aż w końcu odezwała się.
- Ciesze się, że cie mam. Od teraz, zawsze chodzimy razem, żeby sytuacja się nie powtórzyła. Tęskniłam Carl.
Po czym pocałowała mnie w policzek i znowu wtuliła w mój tors. Otarłem jej łzy i mocniej przytuliłem. Byliśmy coraz bliżej...
Ostatnio trochę nieregularnie wstawiam, przepraszam kurka. Ale dzisiaj 600 słów na szybko! Miłego wieczoru ❣️
CZYTASZ
My flower |Carl Grimes|
Teen Fiction- Na co się tak gapisz? - Na te kwiaty. - odpowiedziałem obojętnie. - Po co? Zwykłe chwasty. - rzucił do mnie i odszedł. - Bo przypominają mi o niej. - opowiedziałem sam do siebie.