Obudziły nas krzyki z dworu, rozpoznałem, że to mojego ojca i jakiegoś faceta. Jane podniosła się na rękach i patrzyła niezrozumiałym wzrokiem na mnie.
- Co się dzieje? - zapytała zaspana.
- Nie mam pojęcia. Nie ruszaj się stąd. - powiedziałem szybko i chwyciłem za broń obok mnie.
To samo zrobili Abraham, Glenn, Carol i oczywiście Daryl. Powolnym krokiem podchodziliśmy do drzwi stodoły i jednym ruchem otworzyli je. Słońce oślepiło nas na chwile, ale po chwili zauważyliśmy mojego ojca wraz z jakimś mężczyzną.
- Kto to? - wyszła nagle zza naszych pleców Michonne.
- Jestem Aaron. - powiedział mężczyzna.
- Mało mnie to obchodzi, czego chcesz. - zaczął Daryl.
- Zabrać was do mojej osady. Jest tam wszystko czego potrzebujecie! Woda, prąd, jedzenia, ubrania, schronienie i lud...
- Takie miejsce nie istnieje. - przerwał mu Abraham.
- Zapewniam, że istnieje, pokaże wam. - powiedział po czym sięgnął do plecaka. Wszyscy wycelowaliśmy w niego bronią.
- Ej! Spokojnie... proszę. - powiedział Aaron podając nam kopertę.
Otworzyła ją Michonne i uważnie przyglądała się zdjęciom.
- Macie tam aparat? - zapytałem zdziwiony.
- Mamy. I nie tylko. - zaśmiał się mężczyzna.
- Macie ogrodzenie. Jest stabilne? - zapytał Glenn, który jako następny przyglądał zdjęcia.
- Tak, ale pracujemy dalej nad nim.
- Dlaczego nie ma tam ludzi? - zapytał Glenn po chwili. - Dlaczego nie ma ich na zdjęciach?
- Mieliśmy jedno grupowe, ale nie wywołało się. - odpowiedział Aaron.
Nagle mój ojciec nie wiadomo dlaczego uderzył go.
- Za co to było? - zapytał zdezorientowany mężczyzna.
- Za kłamstwo. - odpowiedział Rick.
- Rick, możemy pogadać? - zapytała Michonne.
Tata nic nie odpowiedział tylko odszedł z ciemnoskórą na bok.
Rozmawiali chwile czasem unosząc głos. Po chwili jednak przyszli.
- Pokaż nam gdzie to jest. - powiedział stanowczo tata.
- N-nie mogę. Mogę was tam zabrać, mam samochód. Dwa! Zabierzemy się wszyscy.
- A więc jest was tu więcej? Śledzicie nas? - warknął Daryl celując w Aarona.
- Jest tutaj tylko mój kompan! Nikt więcej. Nie zrobimy wam krzywdy, chcemy was uratować.
Chwile jeszcze trwały dyskusje oraz głosy za i przeciw. Po dobrej godzinie dyskusji i argumentach, że Judith musi wychowywać się normalnie a nie w dziczy, ojciec się zgodził.
- Świetnie, zaprowadzę was do samochodów. - powiedział uśmiechnięty Aaron i wstał powoli.
Dalej mieliśmy go na celowniku, ale poruszaliśmy się do przodu. Po 10 minutowym marszu opuściłem broń i trzymałem ją jedną dłonią. Spojrzałem na grupę czy wszyscy są. Na przodzie była moja mama z Judith a gdzieś po środku Jane i Ron, rozmawiali razem. Okej, czuje się spokojniejszy. Odwróciłem się i szedłem dalej. Po chwili jednak ktoś podszedł do mnie od tyłu. Już miałem się odwrócić i strzelić myśląc, że to sztywny, ale... była to Jane, która szybko chwyciła moją dłoń i spojrzała z troską.
- Wszystko okej? - zapytała.
- Tak, chyba. - odpowiedziałem krótko.
Zacisnąłem mocniej moją dłoń i szliśmy tak w ciszy jeszcze dobrą godzinę, aż w końcu dotarliśmy do samochodów.
CZYTASZ
My flower |Carl Grimes|
Jugendliteratur- Na co się tak gapisz? - Na te kwiaty. - odpowiedziałem obojętnie. - Po co? Zwykłe chwasty. - rzucił do mnie i odszedł. - Bo przypominają mi o niej. - opowiedziałem sam do siebie.