EVA Rozdział II cz 2.

2.5K 213 49
                                    

Te godziny, gdy nie patrząc w niczyje oczy, opisywałam sposób w jaki Clint się do mnie dostał. Ten czas gdy, wyjaśniałam im jego chore pobudki, zemsta na mojej rodzinie, za śmierć krewnego dawno temu. Wściekłość promieniująca od Tess, smutek gliniarzy. Starzy weterani, widzieli nie jedną twarz zła. Opisałam, jak mój przyjaciel wyjechał. Jaką rolę, w moim życiu pełniła Tara, po co poszli na uczelnię wspólnicy Clinta. Gliniarze sapali, bo jak przyjąć do wiadomości, to że szkoła dla obrońców bezbronnych kształci psychopatów. Opisałam, czas dojazdu do jeziora, samochód, jak liczyłam uderzenia serca, żeby zapomnieć o bólu. Jak godzinami starałam się, wydostać z jeziora. Jak miałam halucynacje, z dziadkiem i jego głosem. Wszystko to. Jak gryzłam, drapałam co mówili, psychopaci. Zajęło mi to trzy dni. Myślałam, że będzie mi łatwiej, że to oczyści. Nic z tych rzeczy. Każdy pilnował przy mnie, swoich reakcji. Sprawiali, że przez to czułam się gorzej. Było mi ciężej. Nie wiedziałam, że Tess mnie nagrywała, że cała rodzina codziennie słuchała, tego co mówiłam. Namówili ją na to, dając jej logiczne argumenty. Ryder zniknął, na cały dzień, gdy wrócił, myślał że spałam. 

- Tato, Moon z ludźmi ich znajdą. Ten cały Clint, jest w Meksyku. Oni wiedzą, że ona przeżyła. Wyjechali, a tam nie ma ekstradycji. Tylko Moon go sprowadzi, pewnie znajdzie ich wszystkich. 

Moon, moja naiwna miłość, pragnienie. Tej dziewczyny, która istniała kiedyś. Ta kobieta dziś, to nie ona. W niej, nie ma naiwności, słodkich uczuć. Ta kobieta, z wielkim trudem, znosi dotyk najbliższych. Nikt nie wiedział, jak wiele razy wzdrygałam się wewnętrznie, gdy ręka taty, Rydera, Granta czy Matta przybliżała się do mojej. Jak wiele razy przełykałam mdłości, na dźwięk męskiego głosu. Dobrze, że ich znajdą. Niech, zacznie się czas kary. Ale mnie, potrzebna była wiedza, że za żadnym rogiem zło nie czai się na mnie, nie czeka żeby zatopić kolejny raz swoje zęby we mnie. Tak miałam wiele, takich śladów na sobie, zębów. Lekarze robili zdjęcia, odlewy robili kryminolodzy, boże, za tydzień, miałam zacząć szkolenie. Tata z moim bratem wyszli, a ja wstałam na swoich chwiejnych nogach, przy pomocy balkonika, poszłam do łazienki. Twarz z lustra, nigdy się nawet jej nie przyglądałam. Teraz tak, patrzyłam okiem eksperta. Co widziałabym, jako śledczy. Jak obcy, jakie zniszczenia, nos który był wygięty, pod dziwnym kątem, braki w uzębieniu, w górnej i dolnej szczęce, ponad sześćdziesiąt procent. Blizny na twarzy, już lekko wyblaknięte, te po śrubach i te po cięciach, kopniakach. Ubytek wyraźny kości twarzy, zbyt zmiażdżona. Zapadnięta, kość policzkowa, wisząca powieka, dziesięć blizn na czole, wyciętych w kratkę. Koronkowa robota, jak stwierdził Clint. Ubytki, skóry głowy, łyse placki, we włosach. Tak oto cała ja. Miły dla oka, potwór. Zbiłabym je, zerwała stąd, żebym nigdy nie musiała, na siebie patrzeć. Ale oni, ci dwaj faceci mojego życia, ich zaboli świadomość, tego, że cierpię. Opadłam, na kolana zwracając zawartość, żołądka. Czułam, wibrujące emocje, ale musiałam je zdusić. Zabić, nie mogłam dopuścić, rozpaczy do głosu. Bo gdy tama pęknie, ja się już nie zatrzymam. Nie wiem czy wtedy, dam radę, odrodzić się na nowo. Nie jestem, Feniksem, jestem młodym, potworem. Muszę z własnym, nowym ja nauczyć  się żyć. Bo słodka empatyczna Eva, ta która karmiła bezdomnych, utrzymywała, i na własnej bezbronnej piersi, wyhodowała największą, z możliwych żmij, już nie istnieje. Feniks, oznacza odrodzenie, ja nie odrodzę się nigdy. Ja nauczę się, żyć na nowo. I jedynymi jacy zasłużą, na współczucie, są dzieci. Bo są bezbronne. Reszta, musi obyć się, bez uczuć, z mojej strony. Życie, już mi dało lekcję. Poczłapałam, do łóżka, ciągnąć ten balkonik. Ryder właśnie wchodził. Spojrzał, w moje oczy.

- Witaj kochanie, wyspałaś się? - Podchodzi, do mnie delikatnie, unosząc dłoń. Jego zielone oczy są, zmartwione. Boi się mnie dotknąć. Wyciągam rękę, przełykając gulę strachu, jednym palcem zaczepiam, jego palec. Tak jak w dzieciństwie, gdy nabroiliśmy. Zawsze staliśmy, przed rodzicami, zwieszając głowy, zazwyczaj cicho chichocząc, trzymaliśmy się małymi palcami. Dziadek wtedy, ukryty w cieniu posyłał nam swój szelmowski uśmiech, wiedząc, że tak  na prawdę, nie żałujemy. Po prostu przyjmowaliśmy burę. Na twarzy Rydera, wykwitają jego słodkie dołeczki. Ten facet, jest jak dar boga. Zawsze, był zbyt piękny jak na faceta. Ale to mój brat, ja mam prawo mu dokuczać, twierdzić, że jest brzydalem, i sprawiać, że się śmieje. Teraz, ze mną, jest aż za delikatny, za smutny. Traktuje mnie jak cenny kryształ. 

EVA. - Odrodzenie. MW tom II.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz