EVA : Rozdział IV cz 1.

2.6K 212 31
                                    

Góry były piękne. Od przybycia tu, minęło pół roku. Było inaczej. Ale nadal pamiętałam, te pierwsze dni mojej świadomości tutaj. W nocy, krzyk dławił moje gardło. Wtedy wielkie delikatne dłonie, wsunęły, mi na uszy słuchawki. Dźwięk głosu mojego dziadka, ukoił mój koszmar. Ciepłe ciało przytuliło mnie do siebie. I zasnęłam. Rano obudziło, mnie szczebiotanie Brandona. Drzwi, do pokoju obok były otwarte. Uniosłam, ciało starając się podciągnąć, w górę. Kolejne narkozy, osłabiały mnie. W uszach mi szumiało. Ale o dziwo, czułam się w miarę nieźle. Brandon wpadł, przez drzwi, spoglądając na mnie.

- Cześć - zaszczebiotał. - Jestem Brandon. - Mały był uroczy. Mini Moon. Tylko włosy, miał rozczochrane. 

- Jestem Eva. - Przedstawiłam się. Uśmiechając się. 

- Masz śmieszną twarz. Pogryzły cię pszczoły? Kiedyś widziałem, takiego pana, którego pogryzły, był cały spuchnięty. 

Rozbawiła, mnie ta próba, poprawienia mi nastroju. 

- Tak, pogryzły mnie, bardzo złośliwe pszczoły. - Odpowiedziałam cicho chichocząc. 

Moon, pojawił się w drzwiach, z czułym uśmiechem zerkał na małego łobuza. 

- Tata, mówi że już, nie będziesz tyle spała. Podobno, idziemy razem, na śniadanie. Dzisiaj gotuje ciocia Gabby. Będzie pysznie. Czasem gotuje, wujek Neo, ale on nie umie, jajka są suche, fuj. 

Roześmiałam się, po raz pierwszy od miesięcy. Boże jak ja tęskniłam, za maluchami, Rydera. Przy nich świat, był lepszy. Dzieci są takie niewinne. Moon podszedł, do mnie zgarniając mnie na ręce.

- Leć, do cioci Gabby, Eva się ogarnie, i przyjdziemy. - Stwierdził. Szarpnęłam się, patrząc mu w oczy.

- Nie pójdziemy, ja zostaje. - wyszeptałam. Zaniósł mnie, do toalety, pytając cicho, czy sobie poradzę. - tak - odpowiedziałam. Sapiąc, z wysiłku załatwiłam swoje potrzeby. Moje nogi, wcale nie chciały same stać. Złapałam, umywalkę patrząc na siebie. Boże, gdzie moje włosy. Łysą czaszkę, pokrywał idealnie biały meszek. Miały może, kilka milimetrów, skóra, była opuchnięta, jak po ataku szerszeni, jedynym znajomym widokiem były moje oczy. Wstrętna, opaska podtrzymywała mój podbródek. Lekko uchyliłam wargi, widząc w środku równe zęby. Uszy też były normalne. Boże kim ja będę. Gdy to zejdzie. Byłam inna, widziałam to. Westchnęłam, ciężko. Odkręcając wodę. Oparłam się brzuchem, o umywalkę, żeby utrzymać ciężar, umyłam dłonie, wycierając je w wiszący obok ręcznik. W tym, momencie, drzwi się otworzyły i znajome ramiona, bezceremonialnie uniosły mnie w górę. 

- Nie chcę, tam iść. - Prosiłam go. 

- To moja rodzina, i rodzina Rydera, zaufaj mi, nikt nie sprawi ci przykrości. - Powiedział stanowczo. 

- O to chodzi, będą traktować, mnie jak moja rodzina w szpitalu, jak bezcenny kryształ, każdy będzie spięty. Zepsujesz im posiłek Moon. - Wymamrotała. Ten cholerny bandaż, doprowadzał ją do szału. - Kiedy, to dziadostwo, będę mogła zdjąć, dotykając delikatnie palcem, szczęki.

- Lekarka, potem cię zbada. Mamy dwie Amandy, więc tą waszą nazywamy lekarką. Tak unikamy nieporozumień. Dzieciaki, leciały po opatrunki do żony Neo, ona biedaczka panicznie boi się krwi, raz Brandon poszedł, ze skaleczeniem, do niej, to zemdlała. Mój syn, omal nie narobił w gacie. Teraz, już wie kto ma plastry. - Postawił ją, otulając szlafrokiem, potem usiadł na fotelu wciągając ją na kolana, szarpnęła się. Chcąc uciec. - Siedź grzecznie, nałożę ci skarpetki. Trzymałem cię, na rękach i nic ci się nie stało. Na kolanach też nic ci nie grozi. - Drażnił się z nią. Serce, waliło jej jak młot. Popatrzył, na jej szyję, zgarnął jej dłonie w swoje. - Oddychaj, jeden, dwa, dalej Eva, jesteś w stanie to pokonać. - Jego ton, zmienił się na monotonny ciepły. Odetchnęła, lekko. - No widzisz, dałaś radę. Z czasem, będzie łatwiej. 

EVA. - Odrodzenie. MW tom II.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz