Czasami wydaje ci się, że znasz już swoją ścieżkę. Że wiesz jak, pokonać każdą ranę. Aż, dostajesz cios, który zabija w tobie wszystko. Ponad dwa i pół roku, tyle trwało, doprowadzenie do końca mojej sprawy. Dożywocie, tyle uzyskaliśmy. Nasza walka, z bezwzględnymi ludźmi. Ale gdy się uparłam, zwalczyłam każdy strach. Dzisiaj biegam z dzieciakami, przed naszym domem. Brandon szaleje, usiłując mnie złapać. Pozwalam mu, dopada do mnie, pozwalam mu się przewrócić, łaskocze mnie chichoczemy oboje. Całuje mnie czule i szepcze kocham cię mamo. Od jakiegoś czasu, gdy nikt nie słyszy mówi mi to. Nie mam serca, mu tego odbierać. Jemu się wydaje, że mój związek z jego tatą jest taki sam jak inne. Skoro śpimy w jednym pokoju. Gdy załamałam się, po tym jak powiedziano mi, że nigdy nie będę mieć dzieci, to Brandon uratował mnie od autodestrukcji. Wtulił się w moje szalejące ciało, nazywając mnie mamą. Nawet, gdy później Moon wyjaśniał mu delikatnie, że nie jestem jego mamusią, i tak nadal chwilami mnie tak nazywał. Nie był już maluszkiem. Rozumiał wiele, i widział że inni te mamy mają. Czułam się jego rodziną, matką, opiekowałam się nim na równi z jego ojcem. Odpłacał się, szczerym uczuciem. Byłam jedynym substytutem matki jaki znał. Też cię kocham maluchu, szeptałam zawsze. Wczoraj moje piekło, straciło datę ważności. Dzisiaj wszyscy debatowali, jak ogarnąć, ich dalsze życie. Gdzie pójdą, czy zostaną tu. Jak ułożą, kolejny etap. A ja byłam z dzieciakami. Nikt mnie na tą debatę, nie zaprosił. Dzisiaj wieczorem, były urodziny Moona, czterdzieste pierwsze. Miałam, dla niego prezent ukryty w nieużywanym pokoju na górze. Godzinami, malowałam jego z synem. Niczym nadzwyczajnym, pastelami olejnymi. Ale zabezpieczyłam, powierzchnię przed uszkodzeniami. I włożyłam w antyramę, za szkło. Wielki tort, czekał ukryty w kuchni. Fury, wyciągnął go do miasta, a wszyscy pozostali biegali jak w ukropie, przystrajając salę jadalną. Dwa dni gotowałyśmy, z dziewczynami wszystko na tą ucztę. Zabrzmiał warkot ciężarówki, i faceci weszli przez drzwi. Moon miał wielki szok w oczach, gdy zabrzmiało chóralne sto lat. Zdmuchnął bez wysiłku wszystkie świeczki, z uśmiechem przyjmując prezenty. Trzymałam się z boku. Czekając cierpliwie, gdy będę mogła złożyć mu życzenia. Tylko ja nic, nie trzymałam w dłoniach. Pierwszy raz, od zmiany miałam na sobie sukienkę, skromną, czarną koronkową kreację do kolan. Czułam się w niej piękna, podkreślała każdy cal mojej sylwetki. Na szyi wisiał mi, sznur pereł mojej babci Elli. Podeszłam cicho, z boku zerknął na mnie i widać było olbrzymi szok, na jego twarzy.
- Wszystkiego najlepszego - wyszeptałam wtulając się w niego. Jego serce biło jak szalone, oczy łowiły moje. Uniosłam się na palcach, całując go w policzek. - Twój prezent czeka, w pokoju.
Skinął głową, nadal patrząc na mnie. Delikatnie wysunęłam się z jego ramion. Opuścił je z wyraźnym żalem. Brandon, dopadł go ze swoim prezentem. Gdy Moon się uśmiechał, był zwyczajnie piękny. Ten widok powinien być, zakazany dla ludzi. Moje serce rozszalało się. Spuściłam wzrok, unikając patrzenia w jego twarz. Zbyt wiele bym zdradziła. Kochałam tego faceta. Bezwarunkowo, pragnęłam szaleńczo. Kiedy to się stało. To nie było, dziecięce zauroczenie, to głupia dojrzała miłość, taka która jest świadoma wad ukochanej osoby. Kiedyś czytałam gdzieś, że kochamy za wady. Ja kochałam w nim wszystkie. Odsunęłam się świadoma, że te uczucie jest tylko moje. Złapał moją dłoń ciągnąc mnie do stołu. Usadził nas obok siebie.
- Boże kobieto, zabijasz mnie. Zajebiście wyglądasz. - wyszeptał mi do ucha. Dreszcz przebiegł, moją skórę, sutki napięły się, a cipka zawilgotniała. Boże on mnie wykończy. Usiadł, nakładając nam jedzenie. Zawsze to robił. Miał te przyzwyczajenie, z czasów gdy niewiele jadłam. Zwyczajny odruch, na jaki nie należy zwracać uwagi. Ale inni zwracali. Dla nich byliśmy parą. Jak bardzo się mylili. Zabawa była, przednia, nawet ja wypiłam kieliszek szampana. Moon, kilka kieliszków koniaku. Był wesoły, bawił towarzystwo jak najlepszy showman. Po północy, dzieciaki zaczęły odpadać. W tym Brandon. Więc, zabraliśmy małego do łóżka. Sama byłam zmęczona. Weszłam do pokoju skopując szpilki. Pomału wyplątując, szpilki ze spiętych w eleganckiego koka włosów. Podszedł do mnie, jak pantera.
CZYTASZ
EVA. - Odrodzenie. MW tom II.
RomanceOPOWIADANIE DLA DOROSŁYCH 18+ W trakcie edycji. Zawiera sceny dla dorosłych, wulgaryzmy, brutalne sceny gwałtu. Nie wyrażam zgody na kopiowanie treści moich opowiadań i wykorzystywanie moich pomysłów. Wszystkie prawa zastrzeżone.