Eva, była spóźniona do pracy. Jej wiekowy samochodzik, chyba ogłosił zgon, musiała zacząć się rozglądać, z nowym. Dwa km pieszo, w duszny dzień, to stanowczo, za dużo, dla ciężarnej kobiety. Dodatkowo stres nie ułatwiał jej odpoczynku, była pod ciągłym atakiem, nieustępliwego żołnierza. Skubany, był uparty. Pierwszego dnia, na jej zmianie w południe, na biurku czekał na nią zestaw obiadowy. Stek średnio-wysmażony, tak jak lubiła, do tego sałatka owocowa, i butelka jakiejś zielonej brei.
- Boże, co to kurwa jest. - Mamrotała, przelewając mało apetyczną zawartość. - Ry, co ty mi kupiłeś? - Spytała, odwracając się do niego. - Znowu, masz jakieś gówniane napady, żeby nauczyć mnie jeść zdrowo?
Ry, podrapał się po łysej głowie, wyraźnie unikając jej oczu.
- To nie ja, rano przybył tu, ten twój żołnierzyk. Czy on zawsze ma taki ton? Zanim się obejrzałem, byłem przesłuchiwany, z warunków pracy, liczby godzin, ubezpieczenia, ile masz czasu na jedzenie lunchu. Potem, poinformował mnie i całą resztę, co nam grozi, jeżeli nie będziemy, o ciebie dbać. Przerażający sukinsyn. A potem, przyniósł ci jedzenie. Nie z baru. On je kurwa ugotował. Torba jest termiczna, cytuję odbiorę rano. I masz, kurwa dopilnować, żeby zjadła, dużo odpoczywała, przytargał ci podnóżek, na stanowisko pracy. Co pół godziny, mam kazać ci spacerować po studiu, przez pierdolone pięć minut, bo będą ci puchły nogi. Dostałem jego numer, i mam mu donosić czy zjadłaś i wypiłaś to zielone gówno. To jakiś ultra koktajl witaminowy, własnej roboty. - Facet był, strasznie speszony.
- Jezu, sorry. Odbiło mu. - Snow, było totalnie głupio. - Daj mi ten, jego numer. Zadzwonię, i ustawię go.
- Ta, jasne dam, tylko najpierw zjedz. Wolę jutro, nie mieć połamanych nóg. I wypij to zielone gówno. Bo bredził, coś o zdalnym dostępie do kamer. Jestem jeszcze młody, planuje mieć dzieci. A on mi urwie jaja, jak o ciebie nie zadbam.
Pokręciła głową smutno, siadając przy biurku. Jakoś straciła apetyt. Znowu, to robił, kontrolował ją. Wkurzona, wstała i zgarnęła wszystko, łącznie z torbą. Otworzyła drzwi, patrząc prosto w oczy Moona siedzącego, na wielkim jednośladzie po drugiej stronie ulicy. Kilka metrów dalej, bezdomny grzebał w śmieciach. Stary, zniszczony człowiek. Przebiegła, przez ulicę docierając do niego. Znała go, był od zawsze głuchy. Kiedyś, uratowała go, gdy został zaatakowany, przez durne dzieciaki. Poklepała, ramię staruszka. Odwrócił się, z wielkim przerażeniem na twarzy. Postawiła, torbę na ziemi, wyciągając jedzenie. Smacznego, zamigała. Dziadek, miał łzy w oczach. Ucałował jej dłoń. Złapała torbę, podchodząc do tego zwariowanego faceta, i rzucając mu ją w twarz. Złapał, z uśmiechem.
- Przestań, straszyć moich przyjaciół. Nie potrzebuję, twojej opieki, twojego jedzenia, niczego. Jestem dorosła, zdrowa i kurwa, całkowicie samodzielna. Więc znikaj. Nie wiem, co kombinujesz, ale odpuść sobie.
- Eva. - Zaczął cicho.
- Snow, Eva umarła dawno temu. Tamtej dziewczyny, już nie ma. Jeżeli, to jej szukasz. Ona, nie żyje. Pewien facet strzelił, jej w twarz. Odejdź, i pozwól mi żyć w spokoju. Chłopaki, mają twój numer, zadzwonią gdy urodzę. Badania DNA, ustalisz z moim prawnikiem. Potem ustalimy wizyty. A teraz zjeżdżaj. Richard. - Odwróciła się, na pięcie i odeszła, do swojego ulubionego baru. Dzisiaj miała, ochotę na rybę. I pierdolone ciasto. Najlepiej czekoladowe. I koktajl mleczny. Tak. Dobre, tuczące żarełko. Aurora je uwielbiała. Mała, radośnie podskakiwała, w jej brzuchu. Starała się o nim, nie myśleć. Odcinała, w swojej świadomości, że dopiero go widziała. Te tygodnie wędrówki z Zakiem, dużo jej dały. Facet, był weteranem. Bielmo na oku, na twarzy, poparzona skóra. Dwa palce, stopione razem. Miał talent, do słuchania. I pozwalał, jej wyciągać, własne wnioski. Wtedy, odkryła samą siebie. Gwałt, sprawił że była bezbronna, obdarta z godności, pozwoliła się zdominować Moonowi. Przejął każdy aspekt, jej życia, decydując o wszystkim. Pozwalała, traktować siebie, jak dziecko. Nic dziwnego, że jak krnąbrne dziecko, została odesłana do domu. Dla, niego nie była kobietą, była dziewczynką. Płakała, nad samą sobą, użalając się i tęskniąc. Tak było, dopóki nie zemdlała. Wizyta w darmowej klinice, badanie, i wielki szok, ciąża. Nawet, zastanawiała się wtedy, nad powrotem do niego. A potem, pomyślała, jaki przykład, da swojemu dziecku. Czy chce, żeby miało słabą, wiecznie dygoczącą ze strachu, matkę? Jak miała je wychować, ciągle szukając pomocy. Nie. Tamtego dnia, narodziła się na nowo. Odrzuciła strach. Była, matką musiała dać radę. Nie ona, pierwsza i nie ostatnia miała być sama z maluchem. Zadzwoniła do Barta, wziął wolne i przyjechał. Ledwie ja poznał. Ale był, jej przyjacielem. Zabrał ją do Nowego Yorku, poszła na badania. W końcu, podjęła pieniądze, z konta. Marco sprawował, się idealnie. Miała, prawie pięć milionów. Mogła, do końca życia, siedzieć na dupie, żyjąc z procentów. Ale, nie zamierzała. Pamiętała, ten moment, gdy złapała mapę i z zamkniętymi, oczami trafiła palcem, na swój nowy dom. Kupiła samochód i ruszyła w trasę. Tak, dotarła tutaj. Skontaktowała się, z Marco w sprawie kupna domku. Jej cudowny kuzyn, rozmawiał, z nią pięć godzin. Wtedy, z szokiem usłyszała, że Moon jej szuka. Zabroniła, mu cokolwiek mówić. Tak samo i reszcie. Kiedyś wróci, do nich, ale jeszcze nie teraz. Teraz miała poznać siebie. Te pół roku, sprawiło że stała się silna. Miała dom, pracę, nowych przyjaciół. Była otwarta, rozmowna i po raz pierwszy, od lat szczęśliwa. I pojawił się on. Jak zły omen, przyciągnął wspomnienia. Jeden jego dotyk, i roztapiała się jak wosk. Jeden pocałunek sprawił, że całą noc śniła, najgorszą a jednocześnie, najlepszą noc w życiu. Zła sama, na siebie i sfrustrowana seksualnie, wstała w środku, nocy żeby pomalować pokoik Aurory. Łóżeczko, leżało, w paczkach czekając na złożenie. Komoda, również. Mała szafa, z cudownymi nacięciami odnowiona stała w kącie. Niedługo, będzie kupować ubranka. Kiedy, skończy remont. Ziewnęła potężnie. Drzemka, i na popołudnie do pracy. Planowała, od ósmego miesiąca pracować zdalnie. Aurora była duża. Już przekraczała, sporo normę. Lekarka, jej mówiła, że prawdopodobnie będzie wcześniakiem. W jej rodzinie, dzieci rodziły się wielkie. Więc jej słowa, wcale nie były zaskakujące. Niedługo będzie, musiała swoje wzory tatuaży, wysyłać internetem. Musiała, kupić laptop. Biurko, też czekało na złożenie. Ale, pomału da radę. Sama, odnowiła ten domek. Miał tylko dwie sypialnie, salon z aneksem kuchennym i łazienkę. Ale i spore podwórze z tyłu. Teren był ogrodzony.
Szła dzisiaj, do pracy wściekła. Bo, gdy wczoraj spotkała kolejny raz Moona, w oczy mu powiedziała, że nic nie potrzebuje od niego, ani pieniędzy bo ma własne, ani domu, jaki jej proponował, ani niczego co on był w stanie wymyślić, jego obiadków, jego troski. O dziwo, przyjmował, to dziwnie spokojnie. Ale i tak widziała, podążający za nią wieczorem motor. Oczywiście, że tak przecież, bezradna Eva sama się nie obroni. Gdy weszła do domu trafił ją szlag. Biurko było złożone, na nim stał nowy laptop, pełno notesów i bloków stało na półce nad nim. Kilka kubełków zapełniały, różnej grubości ołówki, węgiel do rysowania, kredki, pastele. Nowy fotel, stał obok biurka. Wykańczał ją tym wszystkim. Na laptopie była karteczka z napisem, prezent od Furego. Na fotelu, widniała inna z tekstem: od Venoma, dziecinny rysunek wisiał na nowej korkowej tablicy.
- Brandon tęskni za mamą. - Na obrazku, najwyraźniej była ona i on bawiący się razem. Łzy groziły wylaniem. Użył jedynej rzeczy, jaka mogła ją zranić. Jej tęsknoty, za tym małym chłopcem. Dotknęła jego twarzy, na rysunku płacząc żałośnie.
- Skarbie nie płacz - padło cicho od drzwi. - Nie chciałem cię zranić. Te rzeczy, miały ci pokazać jak ważna jesteś dla nas wszystkich, jak każdy za tobą tęskni. - Łkała zaciskając pięść w ustach. Miała dość, była wyczerpana stresem, Moon opadł na kolana wtulając się w jej brzuch. - Ja wiem, że nic nie potrzebujesz, że jesteś silna, zawsze byłaś. Wydaje ci się, że ciebie kontrolowałem, trzymałem przy sobie, z obowiązku. Ale nigdy, nie byłaś ciężarem, zawsze byłaś skarbem, bałem się cię spuścić z oczu, żeby któryś z nich, nie skradł mi ciebie. Byłem skrajnie zaborczy, nigdy nie chodziło, o twój strach, chodziło o mój. Jestem tak wiele lat, od ciebie starszy. Mam dziecko, niebezpieczną pracę, gromadę ludzi na głowie. Dlaczego, miałabyś mnie chcieć. Nigdy nie miałem szansy, przyznać się przed samym sobą, jak wiele dla mnie znaczysz. Tamta noc, była jedyna w swoim rodzaju. Cudowna. I spanikowałem, że gdy dowiesz się o wyjeździe powiesz, że wracasz do domu. Wiec, sam cię odrzuciłem. Wiem, że mi nie wierzysz. I doskonale wiem, że mnie nie potrzebujesz. Ale to ja, potrzebuję ciebie. Potrzebuję, czuć się potrzebny. Pozwól, mi na to czasem. Zasłużę, na twoją miłość, na nowo. Będę walczył, po prostu daj mi na to szansę. Błagam Eva...
CZYTASZ
EVA. - Odrodzenie. MW tom II.
RomantizmOPOWIADANIE DLA DOROSŁYCH 18+ W trakcie edycji. Zawiera sceny dla dorosłych, wulgaryzmy, brutalne sceny gwałtu. Nie wyrażam zgody na kopiowanie treści moich opowiadań i wykorzystywanie moich pomysłów. Wszystkie prawa zastrzeżone.