63. Pożegnanie.

162 31 0
                                    

   Pięć minut później dostaliśmy telefon od Wojtka, że Natalkę zabrała karetka. Podał adres szpitala i poprosił, abym poinformowała rodziców i Paulinę. Od razu to robię i jedziemy do szpitala.
   -Ula, uspokój się-Krzysiek łapie mnie za ramiona, gdy stoimy obok drzwi do sali Natalii.-Natalka nie może cię zobaczyć w takim stanie, bo będzie jeszcze gorzej.
-Masz rację-biorę pare głębokich wdechów.-Możemy iść.
   Wchodzimy do sali. Na łóżku leży uśmiechnięta Natalka. Po jednej stronie siedzi Wojtek, po drugiej Paulina. Nad Natalką stoi lekarka.
   -Cześć-mówię.-Jak tam?
-Już dobrze-odpowiada Natalia.-To tylko skurcz. Nic takiego.
-Ale bardzo cię bolało-przypomina Zalewski.
-Tak, ale już przeszło, prawda pani Natalio?-odzywa się lekarka.
-Jak najbardziej-Natalka uśmiecha się.
-Jezu, a ja tak się bałam-śmieję się.
-Niepotrzebnie-mówi Wojtek.
-Przepraszam, że cię zmartwiłam, ale sama wpadłam w panikę i nie wiedziałam, co robić-tłumaczy moja starsza siostra.
-Nie ma problemu-kręcę głową na boki.-Dobrze, że wszystko w porządku.
-Musi pani zostać tę noc tutaj-mówi lekarka.
-To konieczne?-jęczy Natalka.
-Tak-odpowiada Wojtek za lekarkę.
-Tak-powtarza pani doktor.-Musi pani odpoczywać. Nigdy nie wiadomo, skurcze mogą się powtórzyć.
   Niedługo potem przyjeżdżają nasi rodzice.
   Jesteśmy w szpitalu do momentu, w którym nie wyganiają nas pielęgniarki, bo "pani Natalia jest zmęczona i musi mieć dużo spokoju".
   Krzysiek odwozi mnie do mieszkania. Nie zostaje na noc, bo jutro rano ma próbę u Moniki.
   Dopiero, gdy leżę w łóżku, opadają wszystkie emocje. A na pewno, przestaję się martwić o Natalkę. Dzięki Bogu, to tylko jakieś niegroźne skurcze.
   Kiedy powoli zasypiam, dzwoni do mnie Artur.
   -Hej-witam się z nim zaspana.-Co tam?
-Co robisz za jakiś tydzień?-pyta od razu.
-Pewnie będę rozpaczała, bo Krzysiek jedzie w tę trasę-mówię.
-Byś chciała poznać moją Martynkę?
-No pewnie!
-I super. Jeszcze dogadamy.
-Dobra, lecę spać. Dobranoc.
-Dobranoc-mówi i się rozłącza.
   Odkładam telefon. Zamykam oczy i od razu zasypiam.
*tydzień później*
   Budzę się bardzo rano. Patrzę na Krzyśka, śpiącego obok. Ma spokojny wyraz twarzy. Jakby nic się nie działo. A to właśnie dzisiaj wyjeżdża w trasę. To od dzisiaj nie będę go widziała przez miesiąc.
   Nienawidzę pożegnań. Zawsze mi serce pęka. Nie jestem w stanie wyobrazić, jak ja poradzę sobie bez niego.
   Dzień wcześniej, Krzysiek do mnie przyjechał. Poszliśmy na obiad do restauracji, kolację zrobiliśmy razem u mnie. Całą noc tylko się przytutaliśmy, rozmawialiśmy o niczym ciekawym. Nikt nie poruszył tematu wyjazdu Krzyśka.
   Kawiarnia, gdzie umówiliśmy się z Arturem i Martyną, to ta sama, gdzie spotkałam z zespołem Coma. Razem z Krzyśkiem pojedziemy do studia, gdzie słyszałam rozmowę telefoniczną Olgi. Pożegnamy się i on pójdzie do Moniki, która będzie czekała w środku z resztą zespołu, a ja na spotkanie z Arturem i jego dziewczyną.
   Wstaję z łóżka. Idę do kuchni. Daję jeść Kosmosowi i robię sobie kawę.
   Zamyślona patrzę przed siebie. Nie zauważam, kiedy przychodzi Krzysiek.
   -Dzień dobry-odzywa się pierwszy. Posyła mi ciepły uśmiech i robi sobie kawę.
-Hej-mówię cicho.
   Kiedy już zrobił sobie kawę, z kubkiem siada przy stole. Z delikatnym uśmiechem patrzę na niego. Uśmiecha się do mnie. Odstawia kubek na stół i wyciąga do mnie ręce.
   -Chodź tu-mówi cicho.
   Odstawiam kubek ze swoją kawą i podchodzę do niego. Siadam na jego kolanach i wtulam się w niego. Całuje mnie w czoło.
   -Nie myśl o tym, hmm?-szepcze mi do ucha.-Przynajmniej na razie.
-To nie jest takie łatwe.
-Wiem, Ula-odsuwa mnie od siebie i kładzie jedną dłoń na moim policzku.-Wiem, ale spróbuj, co?
   Jemy śniadanie i zaraz musimy jechać. Krzysiek dzwoni po taksówkę. Po chwili czekamy na nasz środek transportu. Zalewski ma ze sobą torbę z ubraniami. Trzymamy się za ręce. I jemu i mi jest ciężko. Kiedy tak ściskamy swoje dłonie ja wspieram jego, a on mnie. Wystarczy sam dotyk.
   Podjeżdża taksówka. Wsiadamy do samochodu, przez co puszczamy się. Po zajęciu miejsc, łapiemy się za dłonie.
   W pewnej chwili czuję na sobie wzrok Krzyśka. Patrzę na niego. Posyła mi delikatny uśmiech, który odwzajemniam bez wahania.
   Po kilkunastu minutach jesteśmy na miejscu. Zalewski płaci kierowcy i wysiadamy. Chłopak staje przede mną, kładzie torbę obok nas i łapie mnie za obie dłonie.
   -Będę do ciebie dzwonił. Codziennie. I pisał-mówi, a z każdym jego słowem do moich oczu napływają łzy.
   Obojemy milczymy. Zamykam oczy, z których po chwili wypływa pare łez.
   -Ula-mówi Krzysiek i mnie przytula.
   Wtulam się w niego. Zaciskam palce na jego kurtce.
   -Nie chcę, żebyś jechał-mówię.
-Ja też nie chcę, wolałbym być z tobą tutaj-odsuwa mnie od siebie. Opiera swoje czoło o moje. Wyciera kciukiem łzy.-Ale damy radę. To tylko miesiąc.
-Jak tak mówiłam to ty zawsze mówiłeś "to miesiąc"-przypominam.
-Owszem, ale tak często mi to powtarzałaś, że zacząłem w to wierzyć-całuje mnie krótko w usta.-Tylko miesiąc.
-Tylko-powtarzam.
-Tylko-uśmiecha się.
   Łączy nasze usta w długim, czułym pocałunku.
   Kiedy się odsuwamy od siebie, patrzymy sobie w oczy. Po prostu. Nic nie mówimy. Nic nie robimy. Tylko patrzymy. Ludzie, przechodzący obok, dziwnie na nas patrzą. Ale miałam to gdzieś. Liczył się tylko on. Nic poza tym.
   -Ula-mówi. Kładzie swoje dłonie na moich policzkach.-Muszę iść.
-Rozumiem-kładę swoje dłonie na jego. Zamykam oczy.
-Kocham cię.
-Ja ciebie też-szepczę.-Będę tęsknić.
-Wiem, ja też-całuje mnie w czoło.-Ale nie myśl o tym, dobrze?
-Spróbuję.
-Masz być grzeczna, jasne?-mówi, a ja się śmieję.
-Jak słońce. Ty też uważaj.
-Na Olgę, wiem-robi krok w tył.-Do zobaczenia za miesiąc.
-Tylko miesiąc-uśmiecham się i odchodzę do tyłu.-Pa, Misiek.
-Cześć, Skarbie-zabiera swoje dłonie z mojej twarzy.
   Bierze swoją torbę i idzie w stronę budynku. Zanim wejdzie do środka, odwraca się do mnie. Upuszcza torbę. Pokazuje z dłoni serduszko. Śmieję się na ten gest. Wysyłam mu buziaka. Krzysiek łapie go w powietrzu i przykłada go z lewej strony, gdzie jest serce. Patrzymy na siebie. Macha do mnie, robię to samo. Wchodzi do środka, a ja stoję chwilę i patrzę w to miejsce. Idę w stronę kawiarni, myśląc o tym tylko miesięcu.
   Damy radę. Musimy dać.
***
Nie, nie zapomniałam. No nie do końca. Po prostu, przysneło mi się troszkę, a kiedy wstałam zapomniałam, że miałam o 17 wstawić rozdział. Nieważne, zapomnijmy.
W ogóle, ten rozdział nie jest sprawdzony, wybaczcie.

Zboża//Krzysztof Zalewski Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz