49

787 71 51
                                    


Magik cierpiał. Widział to każdy, kto choć przez sekundę miał z nim styczność. Nie było to niczym nadzwyczajnym. Dziwne by było, gdyby tego nie robił. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że mężczyzna stracił wszystko, na czym mu zależało. Obóz i osoby w nim mieszkające, natomiast nikt nie wiedział, że utracił coś, a dokładniej kogoś więcej. Osobę, która była dla niego najważniejsza w tym popierdolonym świecie.

Unikał przyjaciół, by nie domyślili się, co jest faktyczną przyczyną jego coraz bardziej pogarszającego się nastroju. Był na skraju depresji. Obwiniał się za to, co się stało, co do tego nikt nie miał wątpliwości.

Tego dnia Klecha postanowił z nim w końcu porozmawiać. Uznał, że cztery dni żałoby wystarczą. Żyli w czasach, gdzie nie można było sobie pozwolić na długie rozpaczanie. Znalazł go w jednym z wolnych pokoi, których w rezydencji nie brakowało. Siedział w nim zamknięty od chwili, gdy wyznał im, co się stało (co prawda pominął swoje wcześniejsze załamanie nerwowe, ale o tym nie musieli wiedzieć). Potem nie wyściubił z niego nawet nosa. Pogrążając się w żalu, z dnia na dzień coraz bardziej.

Klecha nie mógł pozwolić, by Magik się stoczył. Wiedział, że to tylko kwestia czasu, a pozostawianie go samego nie jest dobrym rozwiązaniem.

Azjata każdą z osób, które do niego przychodziły, przeganiał w kilku żołnierskich słowach. O ile Donald i Znachorka od razu odpuścili, nie chcąc się narażać na jego gniew. Tak Zmora nie miała takiego zamiaru. Zbyt wiele mu zawdzięczała, by teraz pozwolić mu cierpieć w samotności. Nie przypuszczała jednak, że jest ostatnią osobą, którą on chciał oglądać. Miał ku temu powody. Jej widok sprawiał mu ból. Tak bardzo przypominała mu Aleca. Byli rodzeństwem i teraz tak strasznie za nim tęskniąc, widział coraz więcej podobieństw w ich fizyczności.

Do tego poczucie winy sprawiało, że nie był w stanie spojrzeć jej w oczy.

Od kiedy się poznali, była dla niego jak siostra. Wiedział, że zawsze może liczyć na jej wsparcie, że może zwierzyć się ze wszystkiego, co go gryzło. To, że tego nie robi, by jej nie obarczać swoimi problemami, nie znaczyło, że nie miał świadomości, że w każdej chwili może to uczynić.

Jednak na tę chwilę, była dla niego jedynie narzędziem, który raz za razem rozdzierał jego duszę. Wiedział, że gdyby się dowiedziała, iż przez jego upór Alec jest w niebezpieczeństwie, najpewniej straciłby też ją. Nigdy by mu tego nie wybaczyła. A on nie mógł na to pozwolić. Nie mógł jej stracić. Chciał najpierw znaleźć jakieś rozwiązanie. Obmyślić plan, a dopiero, potem gdy już odzyskają chłopaka – wyznać jej prawdę.

Nie dopuszczał do siebie myśli, że na ratunek może być już za późno. Valentine nie należał do osób, które cackają się z innymi, a już na pewno nie z więźniami. Widział, jak bez żadnego powodu zabił na jego oczach dwie osoby. O reszcie rozszarpanej przez wybuch, starał się nie myśleć. Jednak wciąż miał nadzieję. Gdyby i ona zniknęła, nie miałby po co żyć.

Teraz wszystko uzależnione było od tego, ilu osobom udało się przetrwać zamach. Dowiedział się od Zmory, że wczorajszego wieczora dotarły do rezydencji Helen z Aline. Uciekły z obozu, gdy tylko rozpoczął się ten dramat. Z przekazanych wieści, które dostarczyła mu Izzy, wynikało, że nie były jedynymi, którym udało się zbiec.

Pozostało czekać, aż inni ocaleni dotrą na miejsce zbiórki. Wiedział, że to może trochę potrwać. Do pokonania było kilkanaście kilometrów. Które musieli przebyć pieszo. Doliczając do tego brak pojazdu i bez wątpienia ukrywanie się przed ludźmi Valentina musiał liczyć się z tym, że nie przybędą zbyt szybko.

Dlatego też czekał w sam w pokoju, który zajął. Nie chciał, czekać z innymi, by nie nakręcać spirali nerwowego oczekiwania na ocalałych. Chociaż co już zdążył zauważyć, nikt z tej czwórki raczej specjalnie nie przejął się tym, co się stało, albo już po prostu przeszli z tym do porządku dziennego. Właściwie nie mógł mieć im tego za złe. W końcu to on sam wpajał im takie zachowania, od samego początku nastania zarazy. Na dobrą sprawę powinien być z nich dumny, że jego nauki nie poszły w las. Jednak była też druga strona medalu. Oni nie byli na miejscu. Nie widzieli na własne oczy masakry, którą zafundował im Valentine. Dlatego też jak podejrzewał, pewnie nie do końca docierało do nich, co tak naprawdę się stało. Jedynie Zmora, wykazywała szczere zainteresowanie. Chciała dowiedzieć się wszystkiego. Poznać dokładny przebieg wydarzeń, ale w jej przypadku chodziło najpewniej o strach o Alec'a, niż o resztę obozu.

Plaga ( Malec)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz