78

700 59 47
                                    

Siedział z książką, starając się skupić na czytanym tekście. Co chwilę zerkał na zegarek na swoim nadgarstku, ściągając przy tym brwi. Z każdą kolejną godziną, czuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Brat powinien wrócić już rano, a tymczasem nieubłaganie zbliżał się wieczór. Nie powinien się martwić. Dean nie należał do zbyt punktualnych ludzi, ale tym razem przepełniał go irracjonalny lęk, że stało się coś bardzo złego.

Spędził na swoim posterunku kolejnych kilka godzin. Był wyczerpany i nie pogardziłby ciepłym łóżkiem, ale coś nie pozwalało mu opuścić tego miejsca.Przekrwionym od długiego wpatrywania się w drobne literki wzrokiem, zerknął na stół, na którym stał jego kubek. Wyciągnął po niego dłoń i westchnął rozdrażniony, upragniony płyn bezszczelnie się skończył. Wstał z miejsca, po to, by wyjść do kuchni, zrobić sobie kolejną porcję, kiedy drzwi do bunkra otworzyły się z łoskotem, a do środka wtarabanił się brat, przeklinając szpetnie, tuż za nim szedł młody chłopak, którego kilka tygodni wcześniej uratowali z rąk zombie. Miał spuszczoną głowę i z uporem maniaka wpatrywał się w swoje buty. A gdy tylko zauważył, że Dean szybkim krokiem podchodzi do Sama, który pomimo późnej pory nadal nie spał, ulotnił się czym prędzej do swojego pokoju.

Ostatnie kilka godzin było dla niego niezwykle wyczerpujące psychicznie i fizycznie. Dean zabrał go w pewne miejsce, jako towarzysza podróży, a gdy na miejscu okazało się, że zastali tylko zgliszcza, mężczyzna wpadł w jakiś dziwny nastrój i gnębił go złośliwymi docinkami, zupełnie bez powodu.

- Bobby śpi? - zapytał, kiedy tylko chłopak zniknął mu z oczu. Wbrew ich przypuszczeniom, przyjaciel, który na dobrą sprawę, był dla nich jak ojciec, nie zginął, a miał się świetnie i przed kilkoma dniami postanowić złożyć im wizytę. Korzystając z tego, że jego brat, który rzadko ruszał się z bunkra, miał towarzystwo, wsiadł w Impalę i wyruszył do Milwaukee.

 — Tak, już od kilku dobrych godzin — odpowiedział, przyglądając mu się uważnie — Co się dzieje? - zapytał, widząc zaciętą minę brata i jego zaciskające się pięści.

- Azyl nie istnieje — odparł, patrząc na Sama z przerażeniem w oczach — zostało tylko pogorzelisko.

- A ludzie? - dopytywał mężczyzna w nadziei, że chociaż mieszkańcom nic się nie stało.

- Wątpię, czy ktokolwiek przeżył — wyszeptał, a jego głos się załamał — wśród popiołów było mnóstwo szczątków — dodał, z trudem hamując napływające do jego oczu łzy.

- Myślisz, że Alec...?

- Jestem o tym przekonany — sapnął, popadając w zadumę. Nie mógł w to uwierzyć, chociaż dowody widział na własne oczy.

***

Alec zaopatrzony w latarkę i łuk pierwszy wkroczył do pogrążonego w mroku tunelu. W jego nozdrza uderzył zapach kurzu i stęchlizny. Nic nadzwyczajnego w takich okolicznościach.
Posuwał się do przodu, oświetlając drogę.
Kanał na samym początku miał około dwóch i pół metra wysokości, a szeroki był na półtora, jednak im dalej się przemieszczał, przejście zdawało się kurczyć, albo zwyczajnie dopadało go uczucie klaustrofobii. Pomimo tego parł do przodu, nie oglądając się za siebie. Nie sprawdzał, czy Magnus idzie, zanim. Nie musiał, słyszał wyraźnie jego kroki.Korytarz schodził wyraźnie w dół, zrobiło się całkiem stromo.

„Droga do piekła" - pomyślał chłopak, który coraz bardziej żałował, że tu wlazł.

Tunel wydrążony był w litej skale i jego właściciel musiał poświęcić spore nakłady pieniędzy na tę inwestycję, która zdawała się nie do końca przemyślana. Nie mieli pojęcia, dokąd prowadzą, a Alec odczuwał lęk, że nagle się skończą, a oni ugrzęzną pod ziemią. Miał wrażenie, że idą już tak od wieków, a pomimo tego nic się nie zmieniało. Do czasu...

Plaga ( Malec)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz