XLI. To twoja wina

291 21 109
                                    

Victoria

Ilekroć próbowałam powstrzymać łzy, ponownie napływały mi one do oczu. Zanosiłam się płaczem, potem przestawałam aby zacząć wmawiać sobie że wszystko jest dobrze, że musi być dobrze - wcale tak nie było, Roger miał jakieś pięćdziesiąt szans na przeżycie.

Lekarze od trzech godzin go operowali i poinformowali nas o jego stanie tylko raz. Myślałam że zaraz wbiegnę na salę operacyjną i wydusze z nich jakiekolwiek wieści.

- Mam tego dość - mruczy Freddie.

W szpitalnej poczekalni cała nasza ekipa siedzi na kanapach i czeka w tak nerwowym napięciu, że jest to wręcz namacalne.

- Fred, bądźmy dobrej myśli - Mary głaszcze go po policzku.

- Ale nie mówię o Rogerze- wstaje energicznie z kanapy i nerwowo do mnie podchodzi- To wszystko twoja wina! - wskazuje na mnie palcem, a ja omal nie krztuszę się łzami, kiedy to robi.

- Fred, co ci odwala? - Susan wstaje z kanapy, o którą się opieram i mierzy go wściekłym wzrokiem.

- Gdyby nie ten jej Eric, wszystko byłoby w porządku! Roger nie leżał by teraz na sali operacyjnej i nadal byłby tym szalonym kobieciarzem, zamiast szaleć na punkcie takiej idiotki!

Mam wrażenie że brakuje mi powierza. Intensywnie się w niego wpatruje i trzęse się jeszcze bardziej niż kilka minut temu.

- Jak, kurwa śmiesz! - Pauline wstaje i wymierza mu siarczystego policzka - To jej wina że jej były to psychol?!

- Jeszcze raz ją tak nazwij, a przysięgam wymierze ci patelnią w łeb! - wrzeszczy Susan.

- Uspokójcie się kurwa! - krzyczy John.

Jego reakcja jest tak nagła i do niego nie podobna, że wszystkie oczy kierują się na niego. Jego granica wytrzymałości, pękła po raz pierwszy.

- Czy wy jesteście normalni? Kłócicie się w takiej sytuacji? - wstaje i energicznie gestykuluje - Nasz przyjaciel walczy o życie i wcale nie jest to sprawką Victorii, Fred. Więc łaskawie się przymnknij i usiądź na dupie.

Serio, zaraz zemdleje. Naprawdę brakuje mi powietrza.

Nagle jednak Mary wydaje okrzyk, co sprawia że trochę się ocykam.

- Wody jej odeszły! - krzyczy John.

Mimo braku sił, dźwigam się na równe nogi. Widzę jak Mary ciężko dyszy i łapię się za brzuch, a po skórzanej kanapie ciekną krople wody.

- Fred, biegnij po lekarza! - ponagla go Juliet. On jednak chwieje się na nogach. Jego wzrok jest niespokojny i po chwili mdleje.

- Kurwa! - Brian wyrywa się do przodu i rzuca się w bieg na korytarz.

Widzę jak Pauline policzkuje Freda, ale ten ani drgnie.

Wszyscy pozostali, pomagają wstać Mary. Ciężko dyszy i zamyka oczy. Widzę jak bardzo ją to boli, ale nie daje po sobie tego poznać. Silna z niej kobieta.

Przybiega personel medyczny z wózkiem i wszyscy sadowią na nim Mary.

- Ja i Paula zostaniemy przy Tori - mówi Susan.

- Ja też  - mówi Brian - Przeprowadzę Freda, kiedy tylko się ocknie.

W końcu siadam na kanapie, a nie na podłodze. Za dużo emocji sprawia, że moje ciało jest jak z waty i chwilowo zapominam jak go używać. Jeszcze nigdy się tak nie stresowałam i jeśli dziś nie wypadną mi wszytkie włosy, to będzie dobrze.

☆ 𝙰 𝙺𝚒𝚗𝚍 𝙾𝚏 𝙼𝚊𝚐𝚒𝚌 ☆ | 𝚁𝚘𝚐𝚎𝚛 𝚃𝚊𝚢𝚕𝚘𝚛 - 𝚃𝙾𝙼 𝙸Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz