𝒳ℒ𝒱ℐℐℐ. 𝒩ℴ𝓌𝒶 𝓅𝓇𝓏𝓎𝒿𝒶𝒸𝒾ℴ́ł𝓀𝒶

309 24 117
                                    

Media ciągle się usuwają, zmuszona więc jestem łaskawie poczekać aż mój głupi Internet się ogarnie i wtedy je wstawie ;')

Victoria

Nadszedł ten wiekopomny dzień. Dzień którego oczekiwałam, ale i bałam się jak cholera. Odkąd wysłałam do wydawnictwa moją książke, minęły trzy tygodnie i w końcu się odezwali.

Totalnie nie wiem czego się spodziewać i ciągle nachodzą mnie myśli, że mogłam poprawić coś w danym rozdziale, albo czy na pewno nie przekręciłam żadnego zdania. Co prawda, musiała iść do poprawek, tak czy siak, lecz gdyby było dużo błędów świadczyłoby to o mnie i to wiele.

Ale siedząc w korytarzu i czekając na swoją kolej, myślę o Rogerze. Czy on się bał wydając swój solowy kawałek, który swoją drogą odniósł dość duży sukces? Nie wydaje mi się. Robi to co kocha, zupełnie jak ja i idzie przed siebie mimo tłumu ludzi którzy zawsze powiedzą coś złego. Ale nie można zwracać na nich uwagi, trzeba zwracać uwagę na tych którym się to podoba i doceniać każdą przychylną uwagę.

Nagle drzwi biura Pana Collinsa się otwierają i wychodzi z niego wysoki chłopak ze spuszczoną głową i smutnym wyrazem twarzy. Nawet nie podnosi na mnie wzroku, po prostu idzie przed siebie i jest wyraźnie przybity.

Zaciskam dłonie tak mocno, że bieleją mi kłykcie. Przełykam głośno gulę w moim gardle - czy to znaczy że raczej trudno tu o wydanie książki?

- CROSS TAYLOR! - mimo drzwi, słyszę to tak głośno że aż podskakuje. Głos jest tak ostry, że aż przychodzi mnie dreszcz.

Jeśli jej nie wydadzą, osobiście skopię im tyłki.

O mało się nie śmieje, przypominając sobie słowa otuchy moich przyjaciół. Ten jest akurat Pauline i odziwo skutecznie dodaje mi odwagi.

Wstaje i prostuje się jakbym połknęła strunę. Wdech i wydech Tori, będzie git - myślę. Zdecyodwanym ruchem otwieram drzwi.

Pomieszczenie jest piękne. Jest małe, co sparawia że jest przytulne i pachnie drewnem. Meble są dębowe, fotele na kółkach skórzane, a dywany na podłodze w iście rosyjskim stylu. To co przyciąga moją uwagę, to ogromny regał stojący za biurkiem, za którym siedzi siwy mężczyzna z wąsem i brodą oraz ciemną karnacją. Jest raczej typem człowieka, który zamiast robić zdrowe przekąski na lunch, sięga po czekoladki. Oczywiście wykwintne czekoladki.

Zauważam również czerwoną poduszeczkę na biurku, na której siedzi biały kot perski. Czyli to kociarz.

- Siadaj - wskazuje mi krzesło po przeciwnej stronie, a ja posłusznie spełniam jego prośbę, po czym wbijam w niego wyczekujące spojrzenie - Pani Victoria Cross Taylor?

Nie mam pojęcia co ludzie mają z tymi nazwiskami. Susan opowiadała mi jak w szpitalu, również nazwali ją May, a przecież nie są z Brianem po ślubie. No i o jakiejś suce Cainie. O tym akurat wolałabym zapomnieć.

- Tak - kiwam głową, ponownie przełykając ślinę.

- Powiem tak - pochyla się nad biurkiem z papierami. Chcę coś za pewne o nich powiedzieć, ale nagle dostaje jakiegoś olśnienia - Oh, gdzie moja gościnność! Napijesz się czegoś? - pyta, a ja z grzeczności odpowiadam :

- Z checią.

- Kawa może być?

- Oczywiście - mówię, po czym mężczyzna bierze słuchwkę telefonu spoczywającego na biurku i mówi:

- Dwie kawy z mlekiem Anastasio. Pospiesz się - po czym ją odkłada i co dziwne obdarowuje mnie uśmiechem - Na czym skończyliśmy? Ah, tak... - ponownie bierze papiery do ręki i przygląda się nim, przygładzając przy tym swojego wąsa. Jego kot lekko pomrukuje. Tak jak nie trawię kotów, tak uwielbiam dźwięki jakie wydają.

☆ 𝙰 𝙺𝚒𝚗𝚍 𝙾𝚏 𝙼𝚊𝚐𝚒𝚌 ☆ | 𝚁𝚘𝚐𝚎𝚛 𝚃𝚊𝚢𝚕𝚘𝚛 - 𝚃𝙾𝙼 𝙸Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz