Pozwól miłości być*
Laura zalegała na kanapie, przykryta kocem, siorbiąc z kubka ciepłą herbatę. W zlewie od rana piętrzyła się góra naczyń, której nie zamierzała zmywać, podłoga wręcz błagała, żeby ją odkurzyć, a w łazience cała podłoga była zapaskudzona kosmetykami, które spadły z półki, gdy nieświadomie zahaczyła swetrem o zamek kosmetyczki.
Nie miała ochoty na robienie czegokolwiek. Środowe popołudnie nie zachęcało, by opuścić mieszkanie, a prawdę mówiąc rano dziewczyna nie czuła się w ogóle na siłach, by wyjść z łóżka i się ubrać. Gdyby mogła, to w trybie natychmiastowym wróciłaby do spania, ale jutro rano miała samolot do Jekaterynburga i wypadało się spakować.
Za to jednak też nie potrafiła się na razie zabrać, a więc po prostu siedziała, powtarzając sobie, że za chwilę wszystko ogarnie. Z tym, że chwila trwała już kilka dobrych godzin, dochodziła siedemnasta, a ona nie zrobiła zupełnie nic i zdawała sobie sprawę, że jutro rano będzie latać jak wariatka i prawdopodobnie czegoś zapomni.
Ale nie każdego dnia można dawać z siebie sto procent. Dzisiaj Laura czuła się jedynie na jakieś dziesięć i wyglądało na to, że już nic dzisiaj nie zrobi. Zamiast obiadu zjadła płatki z mlekiem i to dosyć mocno obrazowało jej dzisiejszy stan.
I byłaby leżała dalej na tej kanapie, gdyby coś potężnie nie łupnęło na klatce schodowej. Zmarszczyła brwi, zerkając w kierunku korytarza i zastanawiając się kto tym razem robi raban w przestrzeni publicznej. Cóż, mieszkali tu różni ludzie i różne rzeczy się czasem tutaj działy.
Kiedy jednak dzwonek zadzwonił do jej drzwi poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Nikogo się dzisiaj nie spodziewała, a właściwie każdy, kto mógłby chcieć ją odwiedzić był aktualnie poza Wiedniem, bo Olivier miał do załatwienia w Paryżu jakąś sprawę, o której nie chciał jej powiedzieć, Daniel był w Salzburgu, a Sophie ze swoją babcią siedziały aktualnie w jakimś domku w Alpach.
Bez zastanowienia wstała i ruszyła żywym krokiem w kierunku kuchni, sięgając po dobrze znany sobie tłuczek do mięsa. Niezawodna ochrona, Laurze już kiedyś zdarzyło się ją przetestować, kiedy jeszcze mieszkała w Polsce i delikwent, którego szczęka spotkała się z młotkiem, stracił przynajmniej dwa zęby.
Niemal na palcach podeszła do drzwi, licząc, że usłyszy jeszcze jakieś rozmowy, ale wydawało się, że stojący po drugiej stronie był sam. Zerknęła przez wizjer, ale nie mogła rozpoznać kogo widzi. Jedyne co widziała, to kawałek jakieś kurtki, bo najwyraźniej komuś zależało, żeby nie było go widać.
I Laura mogłaby zignorować to wszystko, gdyby nie fakt, że ten ktoś nieprzerwanie dusił przycisk dzwonka, jakby był w gorącej wodzie kąpany. No idę przecież, nie pali się, pomyślała ze złością, chwytając za klamkę.
Zawahała się przez chwilę, a przez myśl przeszło jej, że za drzwiami może stać płatny zabójca, seryjny morderca, złodziej czy jakiś inny wariat, ale już wolałaby nóż w śledzionie, niż słuchanie dłużej tego cholernego dzwonka, a więc otworzyła drzwi na oścież, unosząc błyskawicznie tłuczek do góry, gotowa, by użyć go do samoobrony.
Kiedy jednak zobaczyła kto stoi po drugiej stronie drzwi, opadła jej szczęka, a tłuczek niemal wyślizgnął spomiędzy palców.
Constantin Schmid stał sobie przed nią jak gdyby nigdy nic i wyglądało na to, że nawet był w dobrym humorze, bo uśmiechał się od ucha do ucha. Laura poczuła chęć użycia tłuczka wcale nie w celu samoobrony i nawet przez chwilę myślała, że faktycznie mu przyłoży.
— Dłużej się nie dało? — spytał, unosząc brew i schylając się.
Laura dopiero teraz zorientowała się, że na ziemi stały jakieś dwa duże kartony i, jak się okazało, należały do Constantina, bo podniósł je i spojrzał z wyczekiwaniem na dziewczynę.
CZYTASZ
wieder alleine | c. schmid ✔
Fanfiction[opis zawiera spoilery części pierwszej] Czasami spotykają nas rzeczy, których nigdy byśmy się nie spodziewali. Codziennie wystawieni jesteśmy na pastwę losu, licząc, że nie spotkają nas te najgorsze, najtrudniejsze wersje naszych historii, a jednak...