40.

191 14 2
                                    

Uwaga, linie czasowe nie następują bezpośrednio po sobie, oba wątki dzieją się mniej więcej w tym samym czasie. 

Więc ocal siebie, mój najdroższy 
Zabij tą miłość, która umiera*



No dalej, odbierz ten jebany telefon, pomyślał, chodząc w kółko po korytarzu szpitala, niemal odchodząc od zmysłów. Wiedział, że to wszystko to tragiczny pomysł. Wiedział, a mimo to posłuchał Laury i nie przemilczał sprawę udziału osób trzecich w wypadku, jaki przytrafił się jego bratu tego wieczoru. 

A teraz Laura siedziała gdzieś w lesie, zdana tylko na siebie, a pierdolony Markus Eisenbichler nawet nie raczył odebrać od niego telefonu i Peter nie miał bladego pojęcia co powinien teraz zrobić. Siedzieć tu i czekać, aż dowie się czegokolwiek o stanie zdrowia Cene, czy jak najszybciej pędzić Laurze z pomocą? Dzwonić na niemiecką policję, czy dalej próbować skontaktować się z Markusem?

Miał wrażenie, że za chwilę tego nie wytrzyma i zwyczajnie usiądzie pod ścianą i zacznie ryczeć jak dziecko, bo czuł, że zaczynało go to wszystko przerastać. Nie mógł zostawić brata samego, ale jeśli Laura rzeczywiście naprawdę bardzo potrzebowała teraz jego pomocy? Co miał w takim razie zrobić? 

— Peter! — usłyszał podniesiony głos i natychmiast obrócił się w kierunku korytarza, z którego dochodził. 

Cały sztab, z terenem Bertonceljem na czele, niemal biegł w jego kierunku, a za nimi podążała równie podenerwowana kadra Słowenii. Po ich twarzach było widać, że zupełnie nie wiedzą co mogło się zdarzyć, Anze Lanisek był blady jak kreda,  Timi Zajc wyglądał, jakby zaraz miał puścić pawia, a cała reszta była generalnie zaniepokojona. 

— Możesz mi to wytłumaczyć? — Bertoncelj chwycił go za ramiona i nim potrząsnął. — Prevc, mówże natychmiast co tu zaszło, bo chyba za siebie nie ręczę! 

— Nie mogę teraz, trenerze — pokręcił głową, wyszarpując się z uścisku Gorazda. — Zostaniecie tutaj z nim? — spytał, patrząc na wszystkich pytająco. 

— Prevc, co ty... 

— Nie teraz, trenerze, naprawdę — posłał mu błagalne spojrzenie. — Muszę coś koniecznie załatwić, nie ma czasu... 

— Ale na co, Peter, do cholery?! 

Ale Peter nie odpowiedział, bo pędził korytarzem w kierunku wyjścia ze szpitala. Teraz, kiedy w szpitalu byli wszyscy, mógł zostawić Cene z nimi bez cienia obaw, że cokolwiek złego jeszcze się z nim wydarzy. 

Teraz musiał myśleć przede wszystkim jak dotrzeć na skocznię inaczej, niż na piechotę. Nie miał tyle czasu, żeby biegać po ulicach Oberstdorfu, zwłaszcza, że nie wiedział gdzie w ogóle powinien się teraz udać, żeby złapać jakiś autobus, czy w ogóle cokolwiek. 

Ale czasu na myślenie też nie miał, więc zwyczajnie biegł po schodach ile sił w nogach i zdecydował, że będzie kombinował dopiero jak znajdzie się na samym dole. 

Zanim jednak zdążył zbiec na sam dół, poczuł, że ktoś mocno szarpie go za ramię, by go zatrzymać. Obrócił się więc, szykując jakąś gadkę dla swoich kolegów, bo pomyślał, że trener pewnie kogoś za nim wysłał, ale zobaczył kogoś, kogo zupełnie się nie spodziewał. 

Fotograf kadry niemieckiej, Martin Langenberg, trzymał go właśnie kurczowo za rękaw od kurtki i wyglądał, jakby właśnie przebiegł maraton. 

— Peter, musisz mi powiedzieć wszystko co się stało — wydyszał, chwytając się za klatkę piersiową. — To nie był wypadek, dobrze o tym wiem — dodał szybko, a Peter patrzył na niego z niezrozumieniem. 

wieder alleine | c. schmid ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz