Nie chcieliśmy być sami
Na wiecej nie liczyłam nawet w marzeniach*Pierwsza myśl, jaka pojawiła się w głowie Laury w wigilijny poranek, to "Co tu do cholery tak śmierdzi? "
Zrzuciła z siebie kołdrę, zerkając na śpiącego wciąż Constantina, po czym wyszła z sypialni, rozglądając się za źródłem tego jakże nieprzyjemnego zapachu. Pierwsze, co poszła sprawdzić, to lodówkę, ale szybko się okazało, że smród wcale nie dochodził z lodówki, ani z żadnego innego miejsca w kuchni. W salonie również nie mogła zlokalizować niczego, co mogłoby aż tak capić, a więc skierowała się do korytarza, gdzie drażniący zapach znacząco się nasilił.
Jej uwagę przykuła na wpół rozpakowana torba Constantina, stojąca obok butów i Laura już miała odpowiedź na swoje pytanie. Oczywistym było, że smród dochodził z niej, ale co on tam musiał do cholery trzymać, żeby tak zaśmierdło w ciągu jednej nocy?
Kiedy zajrzała do środka, prawie wybuchnęła śmiechem, w ostatniej chwili zakrywając usta dłonią, nie chcąc swoim napadem pobudzić sąsiadów.
— O Boże, co tutaj tak jedzie?!
Constantin krzywił się, opierając się o ścianę i przecierał ręką twarz.
— Wygląda na to, że Vincent chyba cię nie polubił — stwierdziła, kręcąc z niedowierzaniem głową. — Zasikał ci całą torbę — oznajmiła, a chłopak natychmiast się docucił.
Wyrwał jej torbę z ręki i zajrzał do środka, po czym odwrócił głowę z obrzydzeniem.
— Zabiję sierściucha — stwierdził krótko, a Laura wybuchnęła śmiechem, niemal pokładając się. — Pasztet z niego zrobię, przycięgam...
— Och przesadzasz — wywróciła oczami, zabierając od niego torbę. — Wytrzyj podłogę, ja wstawię pranie.
Dwadzieścia minut po tym zdarzeniu Daniel przyprowadził do nich Sophie, która oczywiście zafascynowana była Vincentem ze wzajemnością, więc dziewczynkę z głowy na jakiś czas i mogli wrócić do przygotowań do kolacji. Constantinowi znów przypadły te najmniej wdzięczne zadania, takie jak prasowanie obrusów, podczas gdy Laura próbowała zrobić ciasto na pierniki świąteczne i dogotować to, czego jeszcze nie mogło zabraknąć na święta.
— Jak to nie mamy maku i pszenicy? — popatrzyła na Constantina, który walczył z żelazkiem i deską do prasowania. — To jak ja niby mam zrobić kutię teraz?
— A skąd ja mam niby wiedzieć, ty w tym domu robisz zakupy — burknął, zerkając na nią spod uniesionych brwi. — Co to jest w ogóle ta kutia?
— Mak z miodem i pszenicą — wyjaśniła szybko. — Babcia robi na każde święta, nie wyobrażam sobie, że miałoby nie być w tym roku — westchnęła ciężko, wyciągając blachę do pieczenia. — No trudno, najwyżej spróbujesz kiedy indziej — wzruszyła ramionami, wracając do pierników.
Kiedy Sophie znudził już się Vincent, Constantin postanowił zająć jej czas jakoś inaczej, a że dziewczynka już zdążyła się do niego przekonać, dosyć szybko zainteresowała się tym, co wymyślał dla niej Schmid. Laura zerkała na nich kątem oka i uśmiechała się, widząc jak jej chłopak pokazuje Sophie jak wycinać śnieżynki z papieru.
Mogłoby być już tak na zawsze, pomyślała, opierając się o blat i przyglądając się tym ukochanym istotom.
Wiedziała, że te święta będą inne, niż wcześniej. Po raz pierwszy nie spędzi ich z mamą i czuła, jak krew marznie jej w żyłach na myśl, że mógłby... nie, że nadejdzie kiedyś taki czas, kiedy jej mamy w ogóle zabraknie. Że nie usłyszy jej głosu chociaż przez telefon. Że po prostu któregoś dnia będzie chciała jej wysłać esemesa, ale zorientuje się, że po drugiej stronie komórki nikogo już nie będzie.
CZYTASZ
wieder alleine | c. schmid ✔
Fanfiction[opis zawiera spoilery części pierwszej] Czasami spotykają nas rzeczy, których nigdy byśmy się nie spodziewali. Codziennie wystawieni jesteśmy na pastwę losu, licząc, że nie spotkają nas te najgorsze, najtrudniejsze wersje naszych historii, a jednak...