Kiedy w końcu zdasz sobie sprawę, że Wiedeń na ciebie czeka?*
Czasami spotykają nas rzeczy, których nigdy byśmy się nie spodziewali. Codziennie wystawieni jesteśmy na pastwę losu, licząc, że nie spotkają nas te najgorsze, najtrudniejsze wersje naszych historii, a jednak zdarza się, że wyciągamy najmniej przychylną nam wróżbę. Czy to znaczy, że skoro świat odwraca się od nas, to i my powinniśmy się od niego odwrócić?
Samolot z Paryża do Wiednia właśnie wylądował. Taki komunikat ukazał się jego oczom, po półgodzinnym oczekiwaniu w hali przylotów lotniska Wiedeń-Schwechat. No nareszcie, pomyślał, czując nagły przypływ ekscytacji. Właściwie wszystko się w nim trzęsło już dzień wcześniej, kiedy w pośpiechu wrzucał swoje rzeczy do torby i wyobrażał sobie jak dobrze będzie w końcu zobaczyć ją w rzeczywistości, móc ją objąć i potrzymać za rękę po tak długim czasie. Sama myśl o tym sprawiała, że robiło mu się jakoś cieplej na sercu, zwłaszcza, że okoliczności, w których przyszło im się rozstać nie były najprzyjemniejsze, ale z upływem czasu życie wraca do normy i przywyka się do pewnych rzeczy i uczy się akceptować pewne zdarzenia.
Śmierć Domena głęboko wstrząsnęła nie tylko zawodnikami czy kibicami skoków, ale także całym światem sportu. Oczywiście rodzina Prevców zgłosiła całą sprawę do prokuratury i procesowała się przez kilka tygodni z Międzynarodową Federacją Narciarską oraz organizatorami zawodów w Planicy, a więc Słowenia praktycznie żyła tymi wydarzeniami. Koniec końców Prevcowie dopięli swego, bo kilka osób straciło swoje stanowiska i wprowadzono nowe zasady bezpieczeństwa, ale nawet wygranie sprawy nie mogło przywrócić im syna do życia.
Constantin pogodził się z tym wszystkim znacznie szybciej, niż się spodziewał, a to głównie za sprawą trenera Horngachera, który na pierwszym treningu po sezonie zrobił im arcypoważny wykład na temat tego wszystkiego, co się stało i dał im jasno do zrozumienia, że skoki narciarskie są dyscypliną, z której nie można wyeliminować takich wypadków. Owszem, można wprowadzać nowe zasady bezpieczeństwa, można robić użytek z nowoczesnych technologii i próbować minimalizować skalę tych wypadków, ale są pewne czynniki na które nie ma wpływu ani człowiek, ani paragraf. W tym wypadku jednak człowiek odegrał kluczową rolę, bo pozwolił na rozgrywanie tych zawodów i na nieszczęście skończyły się taką oto tragedią.
Ale Constantin nie był już w Planicy. Był w Wiedniu, w mieście, które uczyniło go chyba najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, kiedy tego styczniowego wieczora pozwoliło mu spotkać Laurę.
Laurę, która zostawiła go na te cholerne trzy miesiące zupełnie samego i dopiero dzień przed wylotem do Brazylii raczyła go poinformować o tym, że opuszcza kontynent i Constantin poczuł się w tamtym momencie jakby ktoś przyłożył mu w twarz. Postanowił wtedy, że będzie na Laurę obrażony za to, że nie powiedziała mu wcześniej, ale już po tygodniu nieodzywania się do niej poczuł, że jednak ma to gdzieś, bo przecież ją kocha.
A dzisiaj wracała do Wiednia i Constantin nie mógł nie przyjechać, by się z nią nie zobaczyć. Ona rzecz jasna o niczym nie wiedziała, bo oficjalnie odebrać miał ją dzisiaj z lotniska Olivier. Constantin jednak umiał kombinować i dogadał się z przyjacielem Laury. Czuł się jakby był szefem jakieś ogromnej konspiracji, a robił po prostu niespodziankę dziewczynie, którą lubił.
Ile można wychodzić z samolotu? — pomyślał, przesuwając wzrokiem po wszystkich pasażerach, wśród których nie dostrzegał Laury. Miał wrażenie, że minęła nieskończoność odkąd ostatni raz ją widział i każdego dnia coraz bardziej za nią tęsknił, tęsknił za jej spojrzeniem, za jej śmiechem, nawet za sposobem, w jaki wywracała oczami, ale przede wszystkim najbardziej brakowało mu jej obecności obok. Kiedy siedziała w Ameryce Południowej miał wrażenie, jakby dzielił ich cały świat.
CZYTASZ
wieder alleine | c. schmid ✔
Fanfic[opis zawiera spoilery części pierwszej] Czasami spotykają nas rzeczy, których nigdy byśmy się nie spodziewali. Codziennie wystawieni jesteśmy na pastwę losu, licząc, że nie spotkają nas te najgorsze, najtrudniejsze wersje naszych historii, a jednak...