Pov IlithyiaNie chcę łamać serca Ethan'owi, ale to jest lepsze niż śmierć Toby'ego. Wyciągam rękę w jego stronę, a on podaje mi telefon. I to mój telefon. No tak chce zachować wszelkie pozory, że robię to z własnej woli tak by jeszcze bardziej zabolała go ta informacja.
Znajduje numer szatyna i wykonuje połączenie. Odbiera szybko co oznacza, że trzymał przy sobie komórkę.
- Ilithyia to naprawdę ty? - pyta zdziwiony nie mogąc uwierzyć, że dałam radę do niego zadzwonić.
- Tak, przyszły wreszcie wyniki badań i wszystko wskazuje na to, że to Harry jest ojcem Toby'ego.
- Przecież wiesz, że mi to nie przeszkadza. Nie ważne to, że nie jestem ojcem i tak go kocham - czemu Ethan musi być taki dobry? Gdyby był podłym człowiekiem to dużo łatwiej byłoby mi go ranić. A tak to mi się serce kraje.
- Zostanę już z Harrym. Tak będzie lepiej dla nas wszystkich. Znajdź sobie kogoś innego i o mnie zapomnij. Nie dzwoń też do mnie - mówię i szybko się rozłączam. Tak by nie wyczuł mojego drżącego głosu.
- Nie pochwalę cię, bo nie byłaś zbyt przekonywująca. Znam cię i wiem, że stać cię na więcej, ale mój brat jest naiwny, więc nie wykluczam, że ci uwierzył. Jason ma trochę więcej rozumu, więc nie da się nabrać. Napisz mu jedynie wiadomość, że zarówno ty jak i dziecko jesteście bezpieczni.
Wykonuje polecenie i jestem mu wdzięczna, bo nie mam pojęcia czy dałabym radę zakomunikować mojemu bratu, że znowu od niego odchodzę.
- Gotowe - podaje mu komórkę by dokładnie przeczytał to co napisałam do Jasona. Kiwa jedynie głową i znów chowa mój telefon. Jak zwykle zostaje bez kontaktu zewnętrznego.
- Mogę iść do siebie, nie czuję się najlepiej - coraz bardziej zaczyna mnie boleć w podbrzuszu. Widocznie nawet ten nie ostry seks mi zaszkodził.
- Nie, kładź się tutaj. Wyraziłem się chyba jasno, że zostajesz ze mną. A twoim dzieckiem nadal będzie się zajmował Brandon dopóki się lepiej nie poczujesz - od razu zaczynam żałować, że się odezwałam. Nie marzę o niczym innym niż o przytuleniu do siebie Toby'ego.
- To nie potrzebne.
- A właśnie, że tak. I to już postanowione.
***
Przysypiam gdy nagle słyszę pukanie do drzwi. To dziwne, bo Harry by się nie bawił w pukanie do właśnie sypialni.- Wejść! - krzyczę i się podnoszę by zobaczyć kto przyszedł. Drzwi się otwierają i wchodzi przez nie Brandon razem z Tobym. Od razu wstaje z łóżka podchodzę do chłopka i odbieram od niego mojego synka.
- Mam nadzieję, że nie był już taki marudny jak za pierwszym razem.
- Tak, był trochę spokojniejszy.
Podaje mi kartke papieru. Marszczę brwi zdziwiona.
- Pamiętaj by się tego pozbyć jak przeczytasz, spal albo spuść w kiblu - mówi i wychodzi.
Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział.