*Rozdział 17*

1.3K 60 7
                                    

Dotarliśmy na umówione miejsce razem z Al. Coraz więcej osób. Jest coraz gorzej.

-Co tu robisz? Po co tu przyszłaś? - zapytał Scott

-Bo mnie o to poprosiłeś? - wymieniłam wzrok ze Stilinskim. McCall na pewno nie dał jej żadnej wiadomości, gdzie jest. A więc, kto?

-Dlaczego odbieram wrażenie, że to nie ty napisałeś tę wiadomość?

-Bo to nie był on - wtrąciłam.

-Przyjechałaś tu?

-Tak, z Jacksonem - Jeszcze więcej osób?!

-Jackson tu jest?

-Razem z Lydią. Co się tu dzieje? - brunetka zaczęła się denerwować. Na hall główny wparowała reszta bandy. Nie no. Ja wysiadam!

-Możemy już w końcu wyjść? - coś ruszyło się nad sufitem. Wszyscy spojrzeli w górę.

-W nogi! - krzyknął Scott i wszyscy pobiegli za nim.

///

W końcu dobiegliśmy do jakiegoś pomieszczenia. Miałam dość. Bałam się. Byłam zmęczona. Moje czarne myśli wróciły. Znów widziałam obraz nabitego na pazury Dereka. Odsunęłam się od grupy nastolatków. Zaczęłam płakać cicho.

-Pomóżcie mi zablokować drzwi!

-Zaczekaj! Nie tu!

-Co to było? Scott, co to było?

-Co spadło z sufitu? - wszyscy krzyczeli. Zrobił się harmider, a mnie zaczynały boleć już uszy. Chciałam zniknąć.

-Zaczekajcie z tym! Halo! Świetna robota. Teraz powiedzcie mi co z tą piękną 6-metrową ścianą okien?

-Czy ktoś może mi wytłumaczyć, co się dzieje? - spytała Allison. Długo nie otrzymywała odpowiedzi, więc postanowiłam włączyć się do rozmowy.

-Ktoś zabił woźnego - cała uwaga skupiła się na mnie. Wytarłam twarz mokrą od łez.

-Co?

-Woźny nie żyje- wsparł mnie Stiles.

-Czy to jest jakiś żart?

-Kto go zabił? - nie wiedziałam co powiedzieć. To był wielki czarny wilkołak z czerwonymi oczami. Wszyscy patrzyliśmy się na Scotta.

-Jeśli tu zostaniemy to on nas pozabija - nawet wiecznie dzielny chłopak był teraz przerażony.

-Kto?

-To Derek. Derek Hale - myślałam, że się przesłyszałam. Wszyscy spojrzeli się na mnie, a ja pękłam. Oparłam się o ścianę i zaczęłam kiwać do przodu i do tyłu. To nie tak miało być.

-Derek zabił woźnego?

-Jesteście pewni?

-Widziałem go!

-A nie puma?

-Nie, Derek ich zabił. Zaczynając od swojej siostry. To wszystko jego sprawka.

-Jeśli Derek do pokręcony morderca, to czemu ona jeszcze żyje - Jackson wytknął mnie palcem. -A może oni współpracują. Mów, wiedziałaś, że twój kuzyn to morderca! - wstałam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Znowu. Chyba 40 raz tej nocy.

-Głucha jesteś? Mów!

-Okej. Starczy. Nie krzycz na nią. Nic nie wiedziała. Poza tym nie widzisz, w jakim jest stanie? - pomiędzy Jacksonem a mną stanął Sti. Byłam mu za to cholernie wdzięczna.

-Musimy zadzwonić na policję.

-Nie!

-Jak to "nie"?

-Chcesz to usłyszeć po hiszpańsku? Noh - uśmiechnęłam się pod nosem. To, w jaki sposób Stiles starał się chronić swojego tatę, był uroczy.

Nie słuchałam, co mówią. Starałam się znaleźć sposób na to, jak wydostać się z tej przeklętej szkoły. Rozejrzałam się wokół. Głowa mnie bolała, a oczy szczypały. Pomyśl An. Co Derek zrobiłby w takiej sytuacji, albo Laura, albo tata? Wszystkich tych ludzi łączyła jedna rzecz. Byli martwi lub w śpiączce.

Scott krzyczał, Allison płakała, a Lydia z Jacksonem stali, jak wryci. Nie byłam w stanie się skupić. Chciałam, żeby wszystko się skończyło.

Stiles odciągnął na chwilę swojego przyjaciela od reszty. Zaczęli żywo konwersować

-Dobra, mózgi. Mamy plan. Stiles dzwoni do swojego bezużytecznego ojca, żeby przysłał tu kogoś, kto potrafi strzelać. Potem dziurawią Dereka, a ją wsadzają do więzienia. Pasuje? - chłopak Lydii wytknął mnie palcem. Atmosfera robiła się coraz gorętsza. Scottie poparł kolegę z drużyny, jednak Stilinski nadal był sceptyczny. Trudno mu się dziwić. Chciał po prostu chronić swojego tatę.

-Dawaj mi telefon! - Jackson rzucił się na mojego przyjaciela od tyłu. Rzuciłam się w ich kierunku, jak poparzona. Sti wylądował na ziemi. Zdenerwowałam się. Jak on śmie? Najpierw oskarża mnie, a potem siłuję się z moim kumplem! O nie... Krew zagrzała mi się w żyłach. Uderzyłam go z moją pełną siła w nos. Cofnął się o kilka kroków.

-Spróbuj mnie oskarżyć albo jeszcze raz dotknąć mnie lub moich przyjaciół, a następnym razem zamiast ciosu w zęby dostaniesz kopa w jaja.

-Dzięki - wyszeptał Stilinski i uśmiechnął się do mnie. Po chwili wyciągnął telefon i wybrał numer swojego ojca. Ten niestety nie odebrał. Zostaliśmy zmuszeni do pozostawienia wiadomości.

Nagle ktoś zaczął szturmować na naszą barykadę. Drzwi zaczynały wypadać z zawiasów.

-Za drzwiami z kuchni są schody. Lepiej iść w górę niż tu zostać - wszyscy razem znowu biegliśmy po korytarzach.

///

Gdy weszliśmy do klasy od chemii, Scott przystawił do wejścia krzesło. Nastała cisza. Nasze serca biły jak oszalałe. To było na pewno słychać aż z kilometra. Alfa przeszedł, nie próbując nawet otworzyć drzwi. Co on robi? Przecież wie, że tu jesteśmy. Ze spokojem mógłby tu wejść i nas wszystkich pozabijać.

-Jackson, ile osób zmieści się do twojego auta? - zapytał McCall. Miał chyba jakiś plan.

-Maks pięć. I to piętrowo.

-Nie ważne nie wydostaniemy się stąd, nie zwracając uwagi - spojrzałam na wyjście na dach.

-A co z tym? - podeszłam do drzwi - Schodami pożarowymi na parking to tylko kilka sekund? - podsunęłam pomysł. Razem z moimi kolegami zaczęłam się naradzać.

-Są zaryglowane.

-Woźny ma klucz - dwójka przyjaciół wymieniała się pomysłami.

-Chodzi ci o jego ciało?

-Przyniosę go. Znajdę trupa po zapachu krwi.

-Ja pójdę. Jestem o wiele bardziej doświadczona jeśli chodzi o wilkołactwo - nie mogłam puścić Scotta samego przeciw Alfie. Nie był gotowy nawet w 4%

-Nie ma mowy! Ja jestem w watasze Alfy. Prawdopodobieństwo, że mnie zabije, jest mniejsze.

-To fatalne pomysły. Jest jeszcze jakaś propozycja?

𝚅 𝙴 𝙽 𝙰 𝚃 𝙸 𝙲 | 𝚝𝚎𝚎𝚗 𝚠𝚘𝚕𝚏 | ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz