^Rozdział 10^

993 60 7
                                    

Na miejsce dojechaliśmy w ciszy, zabierając ze sobą Scotta po drodze. Wysiedliśmy z jeepa i otworzyliśmy bagażnik. Znajdowały się w nim dwa ogromne worki wypełnione po brzegi jarząbem. Zaczęłam jeszcze raz przypominać sobie plan i zastanawiać, co będzie dalej

-Wszystko w porządku? Nie odzywacie się, odkąd wsiadłem - z mojej plątaniny myśli wyrwał mnie McCall.

-Z nami wszystko ok. Nie masz przypadkiem własnego zadania? - odwarknęłam, powodując u niego jeszcze większe zmartwienie.

-Przepraszam - złapałam się za skronie.

-To z nerwów. Jest ok - zamiast odpowiedzi, nastolatek pobiegł za budynek, nic nam nawet nie mówiąc.

-Ten plan jest naprawdę do bani...

Staliśmy w ciszy, patrząc się na worki przez dobre 30 minut, zastanawiając się co do cholery mamy robić. Ja odezwałam się pierwsza.

-Dobra bierz worki. Za długo już tu stoimy.

-Okej... I tak po prostu rozsypać proszek? - spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Moje krew się zagotowała.

-Co mam ci powiedzieć? Nie chodziłam do szkoły dla czarodziejek! List do Hogwartu zgubił się, bo za często zmieniałam miejsca zamieszkania!

W końcu zaczęliśmy. Później szło nam tylko z górki. Ja pilnowałam, żeby nas nie rozszarpał, a Sti rozsypywał magiczną posypkę. Staraliśmy się nie rozmawiać, aby nie ułatwić potencjalnemu wrogowi, znalezienia do nas drogi. Po jakimś czasie stanęliśmy. Nie wiedząc, o co chodzi, podeszłam bliżej chłopaka.

-An... Mamy ogromny problem - proszek się kończył i została nam tylko garstka, a przed nami było jeszcze około 10 metrów do przejścia. Nasza sytuacja uległa jeszcze większemu polepszeniu, gdy usłyszeliśmy strzały. Poczułam w powietrzu krew. Należała do Boyda i Dereka. Spojrzałam na nastolatki i zaczęła chodzić w kółko.

-Dzwoń do Scotta. Chciał nas w to wciągać, to niech teraz wymyśla, co robić.

Dzwoniliśmy do bruneta chyba ponad 100 razy z dwóch komórek, ale za każdym razem odsyłano nas do poczty głosowej. Próbowałam go znaleźć za pomocą moich zmysłów, ale głośna muzyka i odór alkoholu tylko mi przeszkadzały.

-Okej... Pomyślmy...

-Czy ty nie miałaś być przypadkiem moją "iskrą"? - zapytał stojący koło mnie przyjaciel.

-Wiesz, co. Zaraz naprawdę cię podpalę!

-Andreo Hale, potrzebuję cię! Odpal mój lont. Nie mamy czasu - popatrzyłam na niego, jak na idiotę.

-Okej, okej, ale błagam, nic już nie mów, bo zaczyna się robić dziwnie - zamknęłam oczy i próbowałam się uspokoić. Wtedy do głowy wpadł mi pomysł.

-Wyobraźnia... - wyszeptałam i przybliżyłam się do bruneta. Stanęłam za jego plecami na tyle blisko, że mógł czuć każdy mój oddech.

-Co...

-Cicho, Sti - położyłam mu palec na ustach i wyszeptałam do ucha.

-Teraz musisz słuchać mnie. Zamknij oczy i oddychaj razem ze mną - wykonał moje polecenia, a ja podeszłam jeszcze bliżej.

-A teraz... Wyobraź to sobie Sti. Proszek łączy się i zamyka, tworząc zasłonę. Wyobraź to sobie - ostatnie zdanie wyszeptałam bardzo cicho i moje wargi prawie dotykały jego ucha. Ruszył. Sama też zamknęłam oczy.

-Tak! Tak! - udało na się.

Wszyscy zaczęli wychodzić z budynku. Stałam przy jeepie i czekałam na Scotta lub Dereka, jednak przez dłuższy czas na horyzoncie nie pojawiał się ani jeden. Zaczęłam się martwić. Po chwili z magazynu wyszedł Sti. W tym samym momencie podbiegł do nas mój kuzyn.

-Gdzieś ty był?! Wiesz, jak się martwiłam?! - rzuciłam dorosłemu.

-Nie teraz. Widzieliście Scotta? Nie mogę go znaleźć.

-Myślałem, że jest z tobą - do rozmowy dołączył Stilinski.

-Mamy teraz trochę większy problem. Zgubiliśmy w środku Jacksona, ale jeśli wszystko działa... - Isaac i Erica stojący po drugiej stronie barykady, nie mogli przez nią przejść.

-Udało się... Naprawdę się nam udało! - radość nie trwała jednak długo. Usłyszałam agonalne wycie Scottiego. Działa mu się krzywda.

-Scott... Rozerwij okrąg! - krzyknął Derek. Próbowałam już w tym czasie namierzyć, skąd pochodził dźwięk.

-Co!? Nie! - Stiles zmarszczył brwi.

-Stiles... Proszę... Scott umiera - spojrzeliśmy sobie w oczy i chłopak bez zastanowienia strzepnął proszek.

Ruszyliśmy ile sił w nogach za dźwiękiem ryku bruneta. Martwiłam się o niego. Zawsze pakował się w niepotrzebne tarapaty. W końcu dotarliśmy do jakiegoś starego, ledwo stojącego budynku. Wyrwałam drzwi i wbiegłam do pomieszczenia, nie sprawdzając, czy znajduje się tam ktoś niepożądany. Zakręciło mi się w głowie. Okazało się, że rozpylony został, bardzo mocny rodzaj tojadu. Derek stanął obok mnie, mój wzrok się zamazał i miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Dostrzegłam, że chłopak leżał na jakiś deskach i w momencie, w którym chcieliśmy go stamtąd wywlec, zostaliśmy zaatakowani. Victoria Argent - matka Allison wbiła mi nóż w udo i przejechała ostrzem po plecach mojego kuzyna. Upadłam na podłogę. W czasie, gdy mój opiekun walczył z łowczynią, ja próbowałam ocucić Scotta. Nie dałam rady.

-Pomóż mi go stąd wyciągnąć - złapałam nastolatka za jedną rękę i użyłam całej swojej siły, by go podnieść.

Kiedy wytargaliśmy go już na zewnątrz, zastąpił mnie Isaac. Moja noga bardzo krwawiła, w dodatku nie pomagał mi także tojad znajdujący się w powietrzu. Rana nie chciała się goić.

-Musimy go zawieźć do Deatona - mówiłam, jęcząc z bólu. Podbiegł do mnie mój przyjaciel i pozwolił mi się na sobie oprzeć.

-Nie mam samochodu... Kazałem go zabrać Boydowi...

-Pojedziemy moim, ale starczy miejsca tylko na dwie osoby nie licząc mnie i Scotta - miałam ochotę odkroić sobie całą nogę i wyrzucić do najbliższego kosza na śmieci. Ból był niewyobrażalny.

Scotta położono na metalowym stole, Derek usiadł na stołku i opierał się o ścianę, a ja położyłam się na podłodze. Straciłam dużo krwi i zrobiłam się bardzo senna. Po odpowiednich medykamentach rana zaczęła się zasklepiać. Przez ten cały czas Sti siedział w rogu sali i obserwował, co się dzieje. Martwił się. Można to było wywnioskować po jego minie.

Kiedy zawroty głowy się zmniejszyły, podniosłam się na łokciach i oparłam plecami o zimną, betonową ścianę. Dwójka wilkołaków spała, więc ja też postanowiłam zamknąć na chwilę oczy. Niestety, moje wycieńczenie nie pozwalało mi nawet zmrużyć oka. Niedługo potem usiadł koło mnie krótkowłosy chłopak.

-Jak się czujesz? - zapytał cicho, starając się nie obudzić reszty.

-Zmęczona, ale mi przejdzie - uśmiechnęłam się lekko i spojrzałam mu w oczy.

-Wiesz... Nie przejmuj się sytuacją z twoim tatą. Jest najlepszym szeryfem na świecie i jeszcze będą go błagać, żeby wrócił.

-Najgorsze w tym wszystkim jest to, że przeze mnie został pozbawiony swojej pasji, a ja tylko starałem się mu pomóc - spojrzałam na sufit i zaczęłam się lekko trząść z zimna.

-Pamiętaj o jednym. Nie ważne jak, ważne, że próbowałeś go ochronić. Jak batman - zaśmiałam się cicho. Chłopak chyba zauważył moją gęsią skórkę na rękach, ponieważ zdjął swoją bluzę i nakrył mnie nią.

-Dziękuję, że wtedy mi pomogłeś, w tym lesie. Nie wiem, co mnie napadło...

-Już dobrze... Przyjaciele są po to, by sobie pomagać - położyłam głowę na jego barku i zasnęłam, czując, jak głaszcze mnie po głowie.

𝚅 𝙴 𝙽 𝙰 𝚃 𝙸 𝙲 | 𝚝𝚎𝚎𝚗 𝚠𝚘𝚕𝚏 | ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz