*Rozdział 24*

1.3K 64 6
                                    

Przekroczyliśmy próg. Jackson zaczął rozglądać się po przedsionku. W powietrzu czuć było panikę. Napawałam się tym zapachem, aż odezwał się stojący przede mną nastolatek.

-Ten dom. To ten sam dom... - zdziwiły mnie jego słowa.

-Co powiedziałeś?

-Śniłem o nim. Pamiętam schody, ściany. Dosłownie wszystko.

-Byłeś tu kiedyś? - podeszłam do niego bliżej. Na policzkach miał świeże ślady łez. Temat jego dziwnych snów już mnie nie obchodził. Teraz liczyło się wykonanie zadania do końca. Na twarzy ukształtował mi się okrutny uśmiech. Przejechałam pazurami po drewnianej ścianie. Dźwięk odbijał się echem.

-Nikogo tu nie ma... Nikt nie przyjdzie? - głos mu drżał. Jego przerażenie sprawiało mi wielką radość. Chciałam, żeby zasmakował tego, co czują inni, gdy się nad nimi znęca. Pragnęłam, aby poczuł to, co ja czułam, gdy zostałam sama, bez nikogo i uciekałam przed łowcami. Chcesz zostać wilkołakiem? Poczuj, jak to jest się bać o własne życie.

Jackson upadł na schody i zaczął mamrotać prośby o oszczędzenie życia. Derek chciał do niego podejść, ale zatrzymałam go.

-Daj mi się tym zająć - wycofał się, a ja weszłam do gry.

-Nie za-zasługuję na-na to - chłopak płakał jak dziecko.

-Właśnie, że tak! - mój głos słychać pewnie było w całym parku.

-Rozejrzyj się. Dlaczego nie ma tu nikogo? Czemu twoi "przyjaciele" nie przychodzą cię ratować, hm? - zatrzymałam się na chwilę.

-Nie masz prawdziwych przyjaciół... Nikogo nie obchodzi, że jeździsz nowym Porsche! Nikogo nie obchodzi, że masz pieniądze, idealną fryzurę - podchodziłam coraz bliżej.

-Nikogo nie obchodzi, że jesteś kapitanem drużyny lacrosse! - zabłysłam oczami.

-W moich oczach jesteś nikim...

-Wypraszam sobie - uniosłam głowę i zobaczyłam figurę mówiącego nastolatka. Scott McCall stał na piętrze i patrzył się na nas podniośle. -Współkapitanem.

-O, Scottie. Długo się nie widzieliśmy - chłopak zeskoczył ze schodów i wylądował tuż za mną. Przejechał mi szponami po plecach, a ja upadłam na podłogę. Szybko się jednak pozbierałam.

-Zjeżdżaj - syknął Derek. Stanęłam obok niego.

-Jak wolisz - przyjęłam pełną formę wilkołaka. -Zabiję też i ciebie.

Zanim ktokolwiek zaatakował, do domu wpadła strzała oślepiająca. Tak samo jak Derek zasłoniłam oczy i schowałam się za ścianą. Niestety byłam za wolna. Dwa pociski, którymi byliśmy ostrzeliwani, mnie trafiły. Ten sam los spotkał Scotta. Zaczęliśmy pluć czarną krwią.

-Uciekajcie! Zaczęłam iść na kolanach do tylnego wyjścia. Było to ciężkie w deszczu kul. Mój kuzyn złapał mnie za kurtkę, podbiegł do Scotta i wypchnął nas za drzwi. Sam ruszył w stronę łowców. Miałam ochotę się za nim czuć, ale powoli traciłam siły. Wyprzedziłam McCalla i pobiegłam przed siebie. Po 10 minutach biegu padłam na ściółkę. Życie przebiegło mi przed oczyma. Przed utratą przytomności zdążyłam tylko wybrać numer do mojego ojca

-T-tato? Las, pociski, pomóż... - to były ostatnie słowa, które wypowiedziałam przed utratą przytomności

///

Obudził mnie przeszywający ból w podbrzuszu. Ten sam, co kilka tygodni temu. W końcu wszystko ustąpiło. Spojrzałam na brzuch. Rany po pociskach były wypalone. Nie czułam już jednak trucizny w organizmie. Nade mną stał mój ojciec.

-Przepraszam, ale to był jedyny sposób...

-Dziękuje, za ratunek - uśmiechnęłam się wesoło. Znów spojrzałam na swój tułów. Tym razem po ranach nie było śladu.

-Nieźle mnie nastraszyłaś. Myślałem, że już po tobie.

-Ja, nigdy się nie poddaje. Mam to po tobie - oboje się zaśmialiśmy.

-Musimy się zbierać. Odbierzemy zagubionego szczeniaczka. Oczywiście, jeśli tylko masz siłę - Scottie przeżył...

///

Dotarliśmy do kliniki i weszliśmy przez drzwi frontowe. Nadal byłam troszeczkę słaba, ale starałam się, żeby nie było tego po mnie widać. Na korytarzyku stało kilka krzeseł. Zatrzymaliśmy się tuż przy wejściu. Z wnętrza wychylił się Deaton

-Przepraszam, ale jest zamknięte - uśmiech zszedł mu z twarzy, gdy zauważył Petera.

-Witam ponownie - pomachałam weterynarzowi.

-Dzień dobry, przyszedłem z córką po odbiór.

-Nie przypominam sobie, żeby państwo coś tu zostawiali - stał wyprostowany, a jego mina była poważna, niezdradzająca żadnej emocji.

-Sam się przypałętał - podeszliśmy bliżej.

-Nawet jeśli, nie mogę pomóc. Nieczynne - doktorek zaczął mnie denerwować, ale nie odezwałam się ani słowem.

-Mógłby pan zrobić dla nas wyjątek?

-To raczej nie możliwe. Proszę wrócić w godzinach pracy.

-Ma pan coś naszego - nie wytrzymałam i ruszyłam do furtki. -Przyszliśmy po odbiór.

-Jak już mówiłem. Zamknięte - chciałam złapać za drzwiczki, ale coś blokowało moją rękę.

-To słońce, jest jarząb pospolity. Stary trik - mój tata złapał za jedno z krzeseł i rzucił nim w Deatona. Zamiast cokolwiek mu zrobić. Rozleciało się w proch. Oczy prawie wyleciały mi z orbit.

-Może wyrażę się jaśniej, dziś nieczynne - ten człowiek zaczął mnie przerażać. Cofnęłam się o kilka kroków.

-Chodź, wilczku. Dziś zamknięte - wyszliśmy z kliniki wolnym krokiem.

///

Resztę dnia spędziliśmy, zastanawiając się, gdzie Argentowie zabrali Dereka i jak go znaleźć. W końcu udało nam się ułożyć plan doskonały.

-Dziś wieczorem odbędzie się bal. Będą na nim na pewno Scottie i jego banda. Jeśli uda się nam ich rozdzielić i dobrze zmanipulować, możemy dowiedzieć się, gdzie jest Dero.

-Mów dalej - chyba zaintrygowałam tatę tym planem, bo usiadł jeszcze bliżej mnie.

-Jest duże prawdopodobieństwo, że McCall wie, gdzie go trzymają. Niestety mogę się założyć o głowę, że nie sprzeda nam tej informacji. Ale już pewnie powiedział to Stilesowi...

-To ten, który był z nami w szpitalu?

-Tak. Kontynuując, Stiles podkochuje się w Lydii. Więc jeśli na balu rozgonimy towarzystwo i uderzymy w Lydię, najsłabszą jednostkę, dostaniemy potrzebną informację małym kosztem i kalkulując jest to mało ryzykowne - skończyłam mówić i spojrzałam w oczy swojego ojca.

-Twój spryt czasem mnie przeraża, Annie.

-To też mam po tobie.

Ustaliliśmy kilka szczegółów i gdy nastała odpowiednia godzina ruszyliśmy w stronę szkoły.

///

Właśnie przechodziliśmy obok boiska, gdy usłyszeliśmy ciepły głos Lydii, który wołał Jacksona. Podeszłam do kontrolera i włączyłam światła. Pozostałam jednak w ukryciu i pozwoliłam wykazać się tacie. Nie powinnaś wychodzić sama po zmroku. Jesteś taka ładna... Najpierw ruszył spokojnym krokiem i wszystko wyszłoby idealnie, gdyby nie Stiles... Mój tata zdążył jednak przed nim. Lydia padła na ziemię i zaczęła krwawić z razy po ugryzieniu.

𝚅 𝙴 𝙽 𝙰 𝚃 𝙸 𝙲 | 𝚝𝚎𝚎𝚗 𝚠𝚘𝚕𝚏 | ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz