^Rozdział 7^

1K 59 0
                                    

Czekałam ze zniecierpliwieniem przed komisariatem na mojego kuzyna, który nadal rozmawiał z szeryfem i ojcem Jacksona. Chłodny, wieczorny wiatr rozwiewał mi włosy i owiewał chłodem. Zaczęłam pocierać dłońmi o swoje ramiona. Błagam cię Der, odkręć to! Nie chciałam, żeby nałożono na Stilesa, czy Scotta zakaz zbliżania się do mnie. Jeśli mieliśmy rozpracować, czemu Whittemore biega po mieście, jako ogromna jaszczurka, musieliśmy myśleć razem. Drzwi budynku uchyliły się ze skrzypem.

-Załatwiłeś już wszystko? Proszę, powiedz mi, że nie ma żadnego zakazu - podeszłam do niego. Dłonie mi drżały, ale nie ze strachu, a zimna.

-Spokojnie. Jakoś ciebie z tego wyplątałem, ale dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy. Na przykład, że zamknęliście biednego nastolatka w wanie policyjnym albo, że spotykasz się z Jacksonem - myślałam, że oczy wylecą mi z orbit. Że ja i ten dupek?

-Co proszę? Żartujesz, tak? - już cała zaczęłam się trząść. Pogoda mi nie sprzyjała. -Albo wiesz, co? Lepiej nie odpowiadaj. Sama to załatwię jutro w szkole. Już chciałam ruszyć w stronę czarnego samochodu, stojącego na poboczu, ale zakręciło mi się w głowie i gdyby nie to, że mój opiekun stał blisko, spadłabym ze schodów, jak kamień w wodę.

-Hej... Dobrze się czujesz? - w jego oczach pojawiła się iskra zmartwienia. Machnęłam na to tylko ręką.

-Potknęłam się. To wszystko. Możemy już jechać do domu? - wyruszyliśmy w drogę. Zasnęłam od razu, gdy oparłam głowę o przyciemnianą szybę.

Następnego ranka wybrałam się do szkoły. Uczucie zimna i zawroty głowy nadal nie minęły, ale nie chciałam zostać w domu, poza tym musiałam załatwić sprawę z Jacksonem.

Na długiej przerwie dostałam od Stilesa SMS-a o treści: "Razem z Jaszczurem zostajemy w kozie. Kanima szuka pana, nie przyjaciela. Dołącz do nas". Oznaczało to, że znowu będę musiała pakować się w kłopoty. Kiedy miałam odpisać, ktoś szturchnął mnie barkiem. Tą osobą było źródło większości moich problemów. Whittemore.

-Patrz, gdzie idziesz! - popatrzył się na mnie z wyższością.

-Świetnie, że cię spotkałam, bo musimy sobie coś wyjaśnić - złapałam go tak mocno za przedramię, że jęknął z bólu. Kanima czy nie, nie mam zamiaru go oszczędzać.

Wepchnęłam go do pierwszej lepszej otwartej klasy.

-Nie mam pojęcia i nie obchodzi mi, co nakłamałeś swojemu ojcu i szeryfowie, ale ja się z tobą nie umawiam i nie umówię. Odkręć to, rozumiemy się? - odeszłam na krok, dając mu przestrzeń do usunięcia się z mojego pola widzenia. Zamknęłam na chwilę oczy, bo moje zawroty powróciły. Złapałam się najbliższego biurka, ale nastolatek, który stał naprzeciwko mnie przyparł mnie do ściany. Myślałam, że zaraz zwymiotuję.

-Nie jesteś brzydka, a mnie nie da się odmówić. Nie rozumiem, gdzie widzisz problem... - nie pozwoliłam mu dokończyć. Nie lubię, kiedy ktoś nie szanuję mojej prywatności. Tym bardziej, gdy kłamie na mój temat. Zdenerwowanie i wszystkie emocje wzięły górę i zanim zdążył cokolwiek zrobić, dostał ode mnie z kolana w krocze.

-Po pierwsze: nie znaczy nie. Po drugie: mam nadzieję, że to odkręcisz. Nie obchodzi mnie jak. Możesz nawet napisać to w graffiti, ale nie chcę usłyszeć od nikogo, że się spotykaliśmy. Zrozumiano? - nachyliłam się nad nim i patrzyłam, jak kiwa głową. W tym samym momencie do klasy wszedł Harris.

-No nie. Kolejna szarpanina? Panno Hale, zostajesz dziś po lekcjach - uśmiechnęłam się szeroko zapominając o moich symptomach choroby. Dwie pieczenie na jednym ogniu. Udając skruchę, wyszłam na korytarz.

𝚅 𝙴 𝙽 𝙰 𝚃 𝙸 𝙲 | 𝚝𝚎𝚎𝚗 𝚠𝚘𝚕𝚏 | ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz