^Rozdział 4^

1.1K 53 2
                                    

Doktorek zaczął czyścić nasze rany. Śpieszył się.

-Niedługo wrócą. Nie mamy dużo czasu. Rany zagoją się jak zwykle, tylko wolniej, przez Dereka - wtarł jakiś płyn w moje zadrapanie. Piekło mnie niemiłosiernie.

-Skąd to wszystko wiesz? - zapytałam.

-Długa historia. Powinna wystarczyć ci świadomość, że o was wiem i mogę wam pomóc - przykleił na moje podbrzusze plaster.

-Jego - spojrzał na ciało chłopaka, który leżał na stole -zabiło coś innego.

-Wie pan, kto to zrobił?

-Nie. Ale Argentowie się dowiedzą. Posłuchajcie teraz uważnie. Oni mają jakąś księgę. Są tam opisy, historie, oznaczenia wszystkich stworzeń, które odkryli - przypomniało mi się jak moja ciotka opowiadała o tym spisie.

-Bestiariusz...

Kiedy tylko dostałam SMS-a od Stilesa, zaraz pojawiłam się koło warsztatu. Chłopak wychodził właśnie z karetki. Nie był to doby znak. Podbiegłam do niego, jak najszybciej mogłam. Zanim odezwał się słowem, przytuliłam go mocno.

-Jak dobrze, że nic ci nie jest - nie chciałam go puścić. Mimo jego początkowej dezorientacji odwzajemnił uścisk.

-Nie masz pojęcia, jak mnie przestraszyłeś. Wszystko w porządku? - pokiwał głową i wskazał na samochód. Należał do Scotta. Ja usiadłam z tyłu, on na miejscu pasażera.

-Miałeś rację. To coś jest inne. Wyglądało jak... jaszczurka. Jego oczy... To było dziwne - mój przyjaciel był cały spięty. Nie potrafił się uspokoić.

-Wiesz, kiedy podczas Halloween widzisz swoich znajomych w maskach, ale widzisz tylko ich oczy i masz wrażenie, że ich poznajesz, ale nie potrafisz ich nazwać. To było to samo uczucie - poklepałam mu po ramieniu, żeby dodać mu otuchy.

-Zmieńmy temat. Powiedzcie mi, co takiego się stało, że jesteście w stanie normalnie ze sobą rozmawiać - chłopak spojrzał na mnie i na McCalla. Przez następne 20 minut musiałam opowiedzieć mu tę przejmującą opowieść.

-Więc odeszłaś ze stada swojego kuzyna? - zapytał, łapiąc się za głowę.

-No, tak.

-I masz zamiar teraz nadal mieszkać z nim i jego betą pod jednym dachem?

-Tego nie przemyślałam - Sti miał rację. Nie wiedziałam, gdzie mogę teraz iść. Jeśli wrócę do mieszkania, jest 50% szans, że Derek zrobi ze mnie dywanik.

-Nie mam innej opcji. Muszę gdzieś mieszkać - wzruszyłam ramionami. Czas na konfrontację...

Weszłam do hangaru, w którym Derek trenował swoje bety. Starałam się stać w cieniu, jak najciszej potrafiłam. Obserwowałam z boku sytuację. Isaac atakował po raz 40 w ten sam sposób. Brakowało mu wyobraźni. Potem Erica próbowała uderzyć z góry. Dobra taktyka złe podejście.

-Czy może ktoś choć raz spróbować, być nieprzewidywalny? - postanowiłam wyjść z cienia i oddałam cios w nogi, powalając mojego kuzyna na ziemię.

-Oto ci chodziło? - odskoczyłam na kilka kroków. Dwie bety, które przed chwilą leżały na ziemi, chciały się na mnie rzucić. Der zatrzymał ich jednym skinieniem palca.

-Widzę, że dobrze sobie radzisz jako trener szczeniaków. Powinieneś zacząć to robić zawodowo.

-Czemu tu przyszłaś? Chcesz do nas wrócić? Pamiętaj, że zawsze jest tu dla ciebie miejsce - przymknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech.

-Jestem tu, żeby dogadać moje zameldowanie. Wyparłam się stada, nie rodziny. Potrzebuje, gdzie mieszkać.

-Nie wyrzuciłem cię z mieszkania i nie mam takich zamiarów - coś w jego głosie powodowało, że mu nie ufałam.

𝚅 𝙴 𝙽 𝙰 𝚃 𝙸 𝙲 | 𝚝𝚎𝚎𝚗 𝚠𝚘𝚕𝚏 | ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz