^Rozdział 14^

939 52 1
                                    

Policja znalazła ciało chłopaka jeszcze przed wschodem słońca. Uznano, że zjadło go poczucie winy i popełnił samobójstwo, bo nie mógł pogodzić się z tym, co zrobił. Nie znali prawdy. Stałam tam wtedy kiedy go wyciągali. Cały mokry, blady, lekko opuchnięty. Zrobiło mi się go żal. Był dzieciakiem, jak my wszyscy i zasmakował za wcześnie władzy, która doprowadziła go do szaleństwa. Współczułam 9-letniemu Mattu, który utonął.

Przez następne dwa tygodnie siedziałam w ukryciu z Derekiem, Boydem, Ericą i Isaaciem. Naszą kryjówką została stara rezydencja Hale'ów. Była tak oczywista, że łowcy nawet nie wpadli na pomysł, by nas tam szukać. W szkole zrobiło się dla nas za bardzo niebezpiecznie od kiedy Gerard został panem Kaminy. Moim jedynym kontaktem ze świata był Sti. Codziennie pisałam do niego, pytając, jak się czuję, co dzieje się dookoła. Dowiedziałam się, że przywrócili jego tatę na stanowisko szeryfa, że matka Allison nie żyje, a mama Scotta wie od teraz o świecie nadnaturalnym. Brakowało mi jego głosu, głupich komentarzy i suchych żartów.

Większość czasu, spędzałam na szukaniu dodatkowych informacji o Kanimie lub czytaniu swoich ulubionych książek z dzieciństwa. Przez pierwsze kilka dni ciężko było mi się przyzwyczaić do naszego miejsca pobytu. Bolesne wspomnienia biegały mi po umyśle, a łzy same nasuwały się do oczy. Trójka nastolatków ze stada Dereka bardzo mi pomogła przetrwać trudne dla mnie chwile. Isaac ciągle chciał grać w uno, Erica prosiła mnie o opowiedzenie więcej historii zza czasów, gdy ten dom stał i tętnił jeszcze życiem, a Boyd okazał się bardzo ciekawym jegomościem. Udało mi się poznać go bliżej. Dowiedziałam się też, że Erica jest z ciemnoskórym chłopakiem. Kiedy byliśmy razem, dni mijały nam szybciej. Wszystko wydawało się takie świetne... Bajka skończyła się, gdy dowiedziałam się, że blondynka chce uciec z Beacon Hills razem ze swoim chłopakiem. Nie winiłam ją za chęć ucieczki, ale poczułam się zdradzona. Poprosiłam dwójkę, by przemyśleli to jeszcze raz.

Nastał następny dzień, a dokładnie sobota. Pogoda dopisywała, ciepłe promienie słońca ogrzewały zmarzniętą ziemię. Wstałam wcześniej obudzona przez pochrapywanie Isaaca. Udałam się po śniadanie i kawę do najbliższej stacji. Kiedy wróciłam, moim oczom ukazała się dwójka moich przyjaciół rozmawiająca z ich Alfą.

-Widzę, że wszyscy już na nogach! Świetnie, bo śniadanko jeszcze ciepłe! - uśmiechnęłam się wesoło. Czułam, że ten dzień należy do mnie.

-Gdzie Izzy? - zapytałam, szukając wzrokiem blondyna. Nie czułam, by był w budynku. Postawiłam siatkę z jedzeniem na stole i wyciągnęłam z niej jedną kanapkę z salami i czarną kawę. Popatrzyłam na otaczającą mnie rodzinę. Ich miny mówiły, że coś jest nie tak.

-Wszystko w porządku? Wyglądacie, jakbyście mieli mi przekazać, że ktoś umarł - odstawiłam swoją porcję na chwilę, po czym założyłam ręce na piersiach.

-Zdecydowaliśmy. Wyjeżdżamy dziś wieczorem. Większość mieszkańców będzie na meczu, nikt nas nie zauważy - przestałam się uśmiechać i nogi się pode mną ugięły. Żeby odzyskać równowagę, oparłam się o stojący za mną stolik.

-Nie chcemy tego robić - dopowiedziała szybko Erica, gdy zauważyła moją reakcję.

-A czego chcecie?! - uniósł się Derek. Dla niego to też było ciężkie. Ja traciłam parę przyjaciół, on część swojego stada.

-Der...

-Miesiąc temu skończyłam 16 lat. Miło byłoby zrobić prawko. Nie uda mi się jeśli będę martwa...

-Pójdę się przewietrzyć - złapałam swoje śniadanie i wyszłam ze spalonej chaty. Chciało mi się płakać, krzyczeć. Czułam, że tracę następnych członków rodziny. Nogi poniosły mnie do domu Stilinskich.

Kiedy dotarłam już do ich domu, zobaczyłam, że okno w pokoju Stilesa było rozchylone. Wyrzuciłam pusty już kubek po kawie i papierek po kanapce i wspięłam się po altanie, aż do okna. Rozchyliłam je na tyle mocno, by móc wejść do pokoju. Chłopak spał jeszcze. Wyglądał bardzo spokojnie. Już miałam wychodzić, nie chcąc mu przeszkadzać w zasłużonym odpoczynku, gdy usłyszałam jego zachrypnięty głos.

-Andrea? Co ty tu robisz? Nie powinnaś się ukrywać? - stanęłam w miejscu. Nie chciałam się odwrócić, bo bałam się, że zobaczy jeszcze niewyschnięte łzy na moich czerwonych od chłodnego wiatry policzkach. Po chwili poczułam, jak ktoś dotyka mojego ramienia i odwraca mnie. Zamknęłam oczy.

-Czemu płakałaś? Coś się stało? Jesteś ranna!? - pokiwałam tylko głową na "nie" i uśmiechnęłam się smutno. Nagle poczułam kojące ciepło. Stiles przytulał mnie mocno. Oddałam się uściskowi, starając się zapomnieć o wydarzeniach sprzed kilku minut. Czułam, że mogę powiedzieć mu wszystko. Kiedy w końcu puściliśmy siebie nawzajem, otworzyłam oczy i zaczęły zbierać się w nich kolejne łzy.

-Czemu... - spojrzałam na sufit, starając się zapobiec ucieczce wody spod moich powiek.

-Czemu wszyscy, których kocham albo mnie zostawiają, albo umierają, albo zamieniają się w morderców? - zaśmiałam się z myślą, że to chociaż na chwilę zamaskuje mój smutek.

-Naprawdę muszę być do niczego, że świat się tak nade mną pastwi. Czuję się, jakbym chodziła po piekle, nie po ziemi. Zastanawiam się czasem, czy jeszcze się pogorszy. Rozumiem, że życie nie jest łatwe, ale ja mam już dość. Jeśli ma tak wyglądać to go nie chcę. - poddałam się swoim uczuciom. Krople łez spadały cicho po mojej twarzy, gdy patrzyłam w oczy mojego przyjaciela. Kręciłam cały czas głową, starając się jeszcze bardziej w tym utwierdzić

-Nawet tak nie mów. Jest ciężko tym bardziej teraz, ale musimy iść dalej, mimo wszystkich przeciwności losu. Kiedyś piekło musi się skończyć, prawda? - przytulił mnie do siebie jeszcze raz. Tym razem nogi ugięły się pode mną, nie miałam już siły stać. Tak oto wylądowaliśmy na podłodze uśmiechając się.

-Przygotowany na wielki mecz? - zapytałam, zwisając głową z łóżka Stilesa oglądając, jego tapetę. Byliśmy właśnie po obiedzie. Dwa puste kartony po pizzy nadal leżały pod biurkiem. Chłopak siedział na krześle naprzeciw mnie i wiązał swój kij do lacrosse.

-I tak nie zagram. Ja nigdy nie gram.

-Może dziś to się zmieni? Nigdy nic nie wiadomo - usiadłam i rozejrzałam się dookoła.

-Przyjdę cię oglądać, co ty na to? Nigdy nie widziałam cię jeszcze na boisku - podeszłam do niego i wyjęłam kij z ręki. Podrzucałam nim przez chwilę, lecz gdy mi się to znudziło, usiadłam na podłodze przed nim.

-Po pierwsze: i tak pewnie nie zagram. Po drugie: to niebezpieczne. Gerard na pewno tam będzie. Nie warto ryzykować.

-Zdajesz sobie sprawę, że i tak i tak tam przyjdę? - podniosłam jedną brew.

-Tak...

-To do zobaczenia o 19.00! - wyszłam oknem i postanowiłam, że do meczu powłóczę się po okolicy. Nie chciałam wracać do domu, w którym panowała nieprzyjemna atmosfera.

𝚅 𝙴 𝙽 𝙰 𝚃 𝙸 𝙲 | 𝚝𝚎𝚎𝚗 𝚠𝚘𝚕𝚏 | ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz