^Rozdział 9^

972 61 2
                                    

A/N: Chciałabym serdecznie podziękować wam wszystkim za ponad 1,5 k wyświetleń! Mam nadzieję, że podoba się wam ta książka i zostaniecie tu na dłużej! Ten rozdział dedykuję @tajuus dzięki, której mamy tę nową, wspaniałą okładkę! Miłego czytania  <3 

Razem z Derekiem i Isaaciem czekałam, aż Scottie otworzy drzwi do kliniki weterynaryjnej. Byliśmy w trakcie obmyślania planu na powstrzymanie Kanimy, a ja nie mogłam się skupić. Cały czas siedział mi w głowie wczorajszy wieczór. Mój kuzyn nawet nie zauważył, kiedy wybiegłam, ani kiedy wróciłam. Do tego wszystkiego śnił mi się jeszcze Sti, co uważałam za okropnie dziwne.

-Wchodźcie - chłopak wpuścił nas do lecznicy i obserwując, czy nikt nas nie śledził, zamknął za nami drzwi na klucz.

-Teraz to już w ogóle czuje się jak w jakimś sekretnym klubie - rzuciłam w przestrzeń.

-Mówisz jakbyś nie należała do jednego od urodzenia - Lahey uśmiechnął się głupkowato, a ja przewróciłam oczami.

-Już się uspokójcie - warknął nasz opiekun.

-Weterynarz nam pomoże? - zapytał stojącego za nim bruneta.

-Zapraszam - powiedział mężczyzna opierający się o futrynę drzwi.

Deaton postawił na metalowym stole pudełko z różnymi słoiczkami. Na ich wieczkach wyryte były celtyckie runy, a ich zawartość nie wyglądała zbyt miło. Isaac chciał złapać za jedno ze szkieł, ale w ostatniej chwili złapałam go za rękę i posłałam ostrzegawczy wzrok. Weterynarz przestał po chwili grzebać w pudełku.

-Nie mam tu nic na paraliżującą toksynę.

-Jesteśmy otwarci na propozycje. Prawie urwałem mu głowę, a Argent przedziurawił go jak sito, a to bydle wstało, jak gdyby nic - Derek wydawał się bardzo zirytowany faktem, że nie może nic zrobić.

-Ma jakieś słabości?

-Nie potrafi pływać, w przeciwieństwie do Jacksona - podniosłam wzrok i spojrzałam na lekarza.

-Próbujecie złapać dwie osoby. Lalkę i Lalkarza - wyciągnął z jednej z szuflad monetę i położył na stole.

-Mówicie, że są związani, więc musimy znaleźć coś, co zadziała na nich dwoje. Da się ich złapać oboje - wszyscy spojrzeliśmy po sobie.

Po szkole razem z chłopakami udałam się z powrotem do weterynarza, by ustalić resztę szczegółów naszego wielkiego planu.

Kiedy weszliśmy do jego gabinetu, zauważyłam, że trzyma w ręce strzykawkę z nieznanym mi płynem w środku. Spojrzałam na Stilesa, pytając jakby, czy wie, co to, ale ten pokręcił tylko głową. Wzruszyłam ramionami i usiadłam na małym stołeczku, schowanym pod jakimiś szafkami. Usłyszałam, że Deaton tłumaczy już Scottowi, co ma robić, ale ja zaczęłam oglądać pomieszczenie i przywoływać związane z nim wspomnienia. Na samą myśl o tym, że ten gabinet służył mi jako szpital, przeszły mnie ciarki. Starałam się strzepać z siebie nieprzyjemny dreszcz i wróciłam głową do konwersacji, która odbywała się przede mną.

-Tym zajmiesz się ty, Stiles - mężczyzna postawił na stole operacyjnym flakonik z czarnym proszkiem. Był to ten sam proszek, który oglądałam wczoraj.

-Spora presja... Może powinienem zająć się czymś banalniejszym? - zaśmiałam się, słysząc ton głosu nastolatka. Cały wzrok przeszedł na mnie, ale nie przeszkadzało mi to. Po chwili, gdy już się uspokoiłam, machnęłam weterynarzowi ręką, by kontynuował.

-To jarząb pospolity. Ma właściwości ochronne przed stworzeniami nadprzyrodzonymi. Tylko ty jesteś w stanie rozsypać go wokół budynku. Jednak, aby pułapka zadziałała potrzebujesz jeszcze jednej rzeczy - odłożył słoiczek na metal, wyprostował się i spojrzał na naszą grupę z powagą.

-Pomyśl o tym, jak o broni. Ty jesteś pistoletem, jarząb to twój proch. Potrzeba nam jeszcze tylko iskry, by można było odpalić. Ona jest twoją iskrą - Deaton wskazał swoją dłonią na mnie. Zaniemówiłam. Myślałam, że moim jedynym zadaniem będzie pomoc Derekowi w pilnowaniu terenu, a teraz okazało się, że muszę być jakąś iskrą!?

-Proszę, powiedz mi, że nie będę musiała nikogo podpalać... - spojrzałam na nich ze strachem w oczach. Przez ostatnie 6 lat nabyłam paniczny lęk przed ogniem.

-Użyję innej metafory. Musisz pomóc mu poczuć siłę jarząbu. Twoim zadaniem jako "nauczyciela" jest pokazanie Stilesowi mocy jego wyobraźni, bo jeśli on nie uwierzy w to, że ochrona działa, pyłek nie będzie na nic przydatny - spojrzałam na wspomnianego chłopaka. Jego mina była podobna do mojej. Bał się porażki.

-Siła woli. Tak jest.

Z kliniki wyruszyłam ze Stilinskim do jego domu, aby odebrać jeszcze kilka rzeczy przed wyjazdem na dyskotekę. Cały czas zastanawiałam się, czy nam się uda i co jeśli zawiedziemy. Wychodziliśmy już z budynku, kiedy natknęliśmy się na szeryfa. Z twarzy wywnioskowałam, że był bardzo zmęczony lub bardzo smutny.

-Dobry wieczór - przywitałam się ciepło, ale ten tylko potaknął głową.

-Tato... Co się stało? Gdzie twoja broń? - chłopak stojący obok mnie zwrócił się do ojca.

-Pogadamy rano, dobrze? Nie chcę wam przeszkadzać.

-Tato...

-Zostawiłem ją na posterunku razem z odznaką. Nie przejmuj się - mężczyzna patrzył w podłogę. Sprawiał wrażenie podminowanego.

-Zwolnili cię, prawda? Przeze mnie? - w oczach nastolatka zakręciły się łzy.

-Spokojnie. Poradzimy sobie.

-Dlaczego na mnie nie krzyczysz? Czemu nie jesteś zły? - pytanie, które zadał Sti zmusiło szeryfa do zatrzymania.

-Nie chcę poczuć się gorzej, wrzeszcząc na mojego syna - obserwowaliśmy, jak wchodzi do domu i zamyka za sobą drzwi. Złapałam mojego przyjaciela za rękę i pogłaskałam go kciukiem po dłoni. Łzy poleciały mu po policzkach, ale wytarł je, jak najszybciej mógł.

-Wszystko już dobrze. Pamiętaj, że robisz to wszystko, żeby go chronić. Na pewno wszystko się ułoży - przytuliłam go i wyszeptałam do ucha.

-Jestem okropny... - chlipał cicho.

-Nie, Stiles. Jesteś bohaterem.

𝚅 𝙴 𝙽 𝙰 𝚃 𝙸 𝙲 | 𝚝𝚎𝚎𝚗 𝚠𝚘𝚕𝚏 | ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz