^Rozdział 3^

1.1K 54 3
                                    

Okazało się, że tak mała dawka tojadu, nie mogła mi za bardzo zaszkodzić. Razem z Derekiem i Isaaciem wróciliśmy tego wieczoru do mieszkania cali i zdrowi.

Tego dnia zajęcia zaczynałam od WF-u a dokładnie wspinaczki. Stanęłam koło Erici i czekałam na swoją kolej.

-Przygotowana? Mam nadzieję, że mnie pokonasz - uśmiechnęłam się do przyjaciółki.

-Jeśli tylko będę z tobą w parze - głos lekko jej się łamał. Nie chciała wcale próbować wejść na szczyt. Zanim zdążyłam coś powiedzieć, trener wyznaczył następną parę.

-Stilinski, Erica ściana czeka! - podeszłam bliżej. Chciałam być dla niej wsparciem, chociażby z ziemi. Zrobiła kilka kroków, ale widziałam, że sprawiają jej one udrękę. Eri nie była na to przygotowana psychicznie, co dopiero fizycznie. W pewnym momencie się zatrzymała i zaczęła hiperwentylować.

-Trenerze, jak na epileptyczkę i tak przeszła wiele. Musimy ją ściągnąć - Finstock był bardzo zdziwiony tym, co mówię.

-Czemu, do cholery, nikt mi nie powiedział, że dziewczyna ma epilepsję! Erica, wszystko w porządku. Odepchnij się tylko od ściany - dziewczyna nie dawała za wygraną. Nadal trzymała się ścianki.

-Eri, już dobrze. Pod tobą jest mata. Odepchnij się. Wierze w ciebie - spojrzała na mnie zmęczonym i smutnym wzrokiem. W końcu odpuściła. Zrelaksowała się trochę, gdy stanęła na równych nogach. Cała sala zaczęła się śmiać, a moja przyjaciółka wyszła z sali, płacząc.

-Przestańcie się śmiać idioci, bo nie ma, z czego! - śmiechy ustały, a ja ruszyłam za nią.

Nie mogłam jej znaleźć, aż do końca lekcji. Weszłam do łazienki, żeby obmyć twarz. Nie rozumiałam, czemu ludzie w moim wieku są tacy okropni. Znajdują sobie ofiary, wprowadzają chore hierarchie. W pewnym momencie poczułam dreszcze i zaczęły trząść mi się ręce. Erica... Stała w sali gimnastycznej na ściance wspinaczkowej, była już u samej, gdy zaczęła się trząść. Dostała ataku epilepsji. Scott, który pojawił się nie wiadomo skąd, zdążył ją złapać. Położyłam ją w pozycji bocznej bezpiecznej i nakazałam Stilesowi zadzwonić po karetkę i zawołać nauczyciela.

///

Po zakończonych lekcjach udałam się jak najszybciej do szpitala Beacon Hills. Miałam się tam spotkać z Derekiem i Ericą. Weszłam do kostnicy, w której leżała przerażona dziewczyna.

-Derek, gdzieś ty ją przywiózł! Eri, dobrze się czujesz? - dziewczyna była zdezorientowana i zmęczona.

-Przepraszam za mojego kuzyna. Nie bój się, nic ci się nie stanie. Mamy dla ciebie propozycję - uśmiechnęłam się leciutko i pogłaskałam ją po ręce.

-Możesz się tego pozbyć! Tych ataków, skutków ubocznych. Wszystkiego.

-Niby jak?

-Pozwól, że ci pokażę - kolor oczu Dereka zmienił się na czerwień.

///

Szłyśmy przez korytarz dumnie. Erica w końcu mogła być szczęśliwa. Bez trądziku, bez napadów. Gdy weszłyśmy do stołówki, cała uwaga przeszła na nas. Byłam z siebie dumna. Z szarej myszki uwolniłam lwa. Po zabraniu dwóch jabłek ruszyłyśmy w stronę wyjścia ze szkoły. Tam czekał na nas Derek

Następny dzień mijał spokojnie. Nie miałam żadnego sprawdzianu, a całe przerwy spędzałam z Ericą. Tak było też i tym razem, aż podszedł do nas Scottie.

-Trzy to za mało dla Dereka. Kto jest następny? - odwróciłyśmy się do niego. Nie miałam ochoty się kłócić, więc zaczęłam wymijająco.

-Po co nam ktoś czwarty, skoro mamy ciebie? - Eri podeszła do McCalla niebezpiecznie blisko.

-Nie wiedziałam, jak wyglądam podczas ataku, aż ktoś mnie nie nagrał i wrzucił filmik do internetu - wiedziałam, że jeśli pójdziemy dalej tą drogą, ktoś skończy z wybitymi zębami lub gorzej.

-Odpuść. Nie warto tracić czas - odwróciła się w moją stronę, a jej oczy zalśniły bursztynem.

-Nie pozwalaj sobie na zbyt dużo -warknęłam i odeszłam od dwójki. Musiałam się skupić na zadaniu. Boyd...

///

Na lodowisku panował półmrok. Na tafli stał Scott, który rozmawiał z naszym przyszłym przyjacielem.

-... Jeśli szukasz przyjaciół, Derek nie jest najlepszym wyborem - podeszliśmy bliżej.

-Zabolało mnie to, Scott. Ta trójka uważa, że jestem świetny - ręką wskazał na nas. Erica zaryczała. Mieliśmy po prostu przemienić Boyda, nie bawić się w pojedynki.

-Chwila, to nie jest wyrównana walka.

-Więc idź do domu - dwójka moich przyjaciół ruszyła do ataku, ale szybko wylądowała po dwóch różnych stronach lodowiska. Nie mogłam pozwolić na to, żeby coś stało się Scottowi. Już raz go zawiodłam, nie mogę tego zrobić jeszcze raz. Uderzyłam Ericę, która chciała oddać cios w plecy chłopaka. Staliśmy do siebie plecami. Każdy miał własnego przeciwnika. Pazury, kły, pięści. Wszystko mieszało się, tworząc piękną mozaikę. Po niecałych 5 minutach, tylko ja i Scottie staliśmy dzielnie na nogach.

-Nie rozumiecie! On to wszystko robi dla siebie. Chce uróść w siłę! - popchnął wykończonych nastolatków do ich Alfy.

-Pozamieniał nas w psy obronne, ale ja mam już dość! - zaryczałam z całej siły.

-Nie będę już wykorzystywana. Nie przez ciebie, nie przez nikogo - mimo że właśnie wyrzekłam się swojego stada, czułam się silniejsza niż zwykle. Już nic nie trzymało mnie w złotej klatce.

-Co za zdrada? - nabrał teatralnie wdech.

-To prawda. Chodzi o siłę - wyciągnął pazury i zbliżał się w naszą stronę.

Najpierw zaatakował Scotta. Wbił mu pazury w bok, uderzył z główki. Oddaliłam się, aby zaatakować od tyłu. Mimo że udało się Scottiemu zadać jeden cios, i tak skończył na tafli, plując krwią. Pokazałam się w pełnej formie i zaatakowałam bezszelestnie od tyłu. Tak jak uczyła cię tego matka: "Najpierw nogi..." Zachwiałam jego równowagę. "Jeśli twój przeciwnik jest większy, wykorzystaj to!" Szybko uderzyłam go w brodę i od skoczyłam na kilka metrów. "Twoja zwinność jest twoim atutem" Unikałam ciosów, jak najszybciej tylko mogłam. "Zmęcz go" Szło mi naprawdę dobrze. Zadałam jeszcze 3 uderzenia, ale zapomniałam o ofensywie. Kiedy Derek to zauważył, zyskał nade mną przewagę. Skończyłam koło McCalla z połamanymi obiema nogami oraz poszarpanym podbrzuszem.

-No proszę, nie jesteś wcale taka najgorsza - czułam wstyd. To ja wciągnęłam do tego wszystkiego Ericę i to ja nie potrafiłam pomóc Boydowi.

-Nie rób tego. Nie chcesz być taki, jak oni - Scott ciężko oddychał

-Masz rację. Chcę być taki jak wy - wyszedł z Derekiem i dwójką bet wolnym krokiem.

Razem ze Scottem weszłam do kliniki weterynaryjnej.

-No dalej, czemu się nie goisz? - pytał sam siebie. Miałam odpowiedzieć, ale ktoś mnie wyprzedził.

-Bo jest zadana przez Alfę - Deaton stał obok stołu zabiegowego, na którym leżało zmasakrowane ciało jakiegoś mężczyzny.

-Chyba musimy pogadać - razem z chłopakiem popatrzyłam raz na ciało, raz na nie takiego zwykłego weterynarza.

𝚅 𝙴 𝙽 𝙰 𝚃 𝙸 𝙲 | 𝚝𝚎𝚎𝚗 𝚠𝚘𝚕𝚏 | ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz