Biegłam za Derekiem i Kanimą ile sił w nogach. Obie postacie były okropnie szybkie. Minęło kilka chwil, zanim znalazłam się w odpowiednim miejscu. Dotarłam tam na równi ze Scottem i Argentami. Przystanęłam obok Chrisa, któremu najwidoczniej kręciło się w głowie. Chciałam podać mu rękę i pomóc wstać, ale gdy zobaczyłam, że sięga po pistolet, uciekłam.
Zapach zaprowadził nas pod klub dla gejów. Jaszczur wpełznął do środka jednym z okien. Zastanawiałam się co dalej, kiedy poczułam, jak ciepła dłoń dotyka mego barku. Złapałam tę osobę za koszulkę i przytwierdziłam do ściany budynku.
-Ała! - ten głos był mi bardzo dobrze znany.
-Stiles?
-Przepraszam. Jakieś pomysły co zamierza zrobić? - opuściłam go i poprawiłam wygniecioną koszulkę.
-Pewnie kogoś zabić - Scottie spojrzał na nas spojrzał ze zmartwieniem
-To wyjaśnia szpony i kły! Dzięki, już wszystko jasne! - prychnęłam pod nosem.
-No, co? Scott, daj spokój. Jestem 67 kg workiem skóry i delikatnych kości. Sarkazm jest moją jedyną obroną!
-Skupcie się. Jak Jackson przeszedł test Dereka? - zaczęłam obgryzać skórki na palcach.
-Może to chodzi o kształt? Wąż nie otruje się własnym jadem, ale nastolatek, to nie wąż - Sti złapał mnie za ręce.
-Dobra, ale kogo Kanima chcę uśmiercić w barze dla gejów? - McCall odwrócił głowę w stronę wyjścia.
-Czujesz coś?
-Danny - odpowiedziałam bez namysłu. -Musicie tam wejść
-Tylko my? A co z tobą? - Stiles był niepocieszony.
-Nie sądzisz, że to nie jest miejsce dla niej? - Scott uniósł brwi.
-Po prostu idźcie. Nie ma czasu!
Weszłam do Jeepa i już miałam siadać na tylne siedzenie, kiedy usłyszałam pomruk. Odskoczyłam i wylądowałam na kolanach Scotta.
-Co do cholery? - na kanapach leżał Jackson cały spocony, brudny od krwi i... nagi?
-Znaleźliśmy go - chłopak, na kolanach, którego siedziałam, uśmiechnął się lekko, starając się jakby poprawić swoją sytuację.
-Opowiemy ci wszystko po drodze, a teraz zjeżdżajmy stąd, za nim jeden z zastępców zobaczy mnie, albo ciebie - Stilinski wskazał na mnie palcem.
-A co oni mają do mnie? - zapytałam z wyrzutem.
-Powiedzmy, że dużo za dużo razy spotykałaś się z szeryfem w ciągu ostatniego pół roku! - zaczął włączać silnik i w tym momencie sam szeryf zatorował nam drogę. Jak najszybciej tylko mogłam, schowałam się w nogach McCalla.
-Czy może być gorzej? - zapytałam samą siebie. W odpowiedzi lekko rozbudzony Jackson zaczął mruczeć.
-Ona pytała retorycznie!
Kiedy już odjechaliśmy, wróciłam na swoje miejsce.
-Okej, mózgi! Co teraz z nim zrobimy? - złapałam się za głowę.
-Może pojedziemy do ciebie?
-Naprawdę myślisz, że Derek przyjmie go z otwartymi rękoma? - zwróciłam się do kierowcy. Złapaliśmy na chwilę kontakt wzrokowy.
-Coraz bardziej zauważam u was podobieństwo rodzinne. Macie te same miny, kiedy jesteście zdenerwowani - zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech.
-Musimy go zabrać gdzieś, gdzie możemy go przetrzymać, aż wymyślimy, co z nim zrobić - odezwał się Scottie.
-Dobra, mam pomysł.
-Ile praw złamiemy po drodze? - zapytałam, nie otwierając oczu.
Postanowiliśmy ukraść wóz policyjny i wsadzić do niego Jacksona. Naprawdę Sti, idealny pomysł!
Cały dzień pilnowałam, aby nikt nie zbliżył się do wozu. Podsłuchiwałam też od czasu do czasu, o czym rozmawiają Stiles i Whittemore. Właśnie patrzyłam, jak Stilinski wypisuje SMSy do rodziców Jacksona, kiedy ktoś się do nas zbliżył. Zaalarmowana obcą obecnością schowałam chłopaka za mną. Była to tylko Allison.
-Oni wiedzą. Wiedzą, że Jackson zaginął! - spojrzałam wściekła na nastolatka stojącego obok.
-Mówiłam ci, żebyś tyle nie wypisywał!
-Jego rodzice poszli na policję - otworzyłam drzwi kierowcy i złapałam za radio policyjne. "Wszystkie jednostki do rezerwatu Beacon Hills".
Zmieniliśmy miejsce naszego pobytu. Tym razem ja usiadłam obok Jacksona. Słuchałam narady moich przyjaciół.
-Z nim ciągle coś jest.
-Nie wie, co robi!
-Co, z tego?
-Ja też nie wiedziałem! - spojrzałam na chłopaka. Wydawało mi się, że też ich słyszy, ale odpuściłam.
-Mnie ktoś powstrzymał. On nie ma nikogo.
-To jego wina - po policzku nastolatka popłynęła bezgłośnie łza. Byłam już pewna, że podsłuchuje.
-Przepraszam, że musisz tu teraz być - wyprostowałam się.
-Może jesteś rozpieszczony i bardzo odnosisz się z bogactwem swoich rodziców, ale nie zasługujesz na ciągłą ucieczkę i lęk o własne życie - spojrzał na mnie. Dłonie miał mokre od wycierania łez.
-Jesteś inna. Zawsze starasz się widzieć w ludziach najlepsze, podobnie jak McCall, ale ty nie robisz tego z litości - zatrzymał się.
-Starasz się patrzeć na najlepsze strony innych, bo sama chcesz, żeby oni tak na ciebie patrzyli. Tobie chodzi o szacunek - uśmiechnęłam się.
-Czyżby pod tą zimną skorupą kryła się dusza artysty?
-Nie. Raczej nie. Wiesz, moi rodzice... zastępczy zawsze mi mówili, że potrafię dobierać słowa, ale nigdy w to nie wierzyłem - Zastępczy?
-Twoi rodzice też zmarli? - zapytałam i usiadłam bliżej niego.
-Tak w wypadku.
-Mogę? - zapytałam i podniosłam dłoń. Kiedy tylko pokiwał głową, wytarłam jego mokre od łez policzki.
-Mam wrażenie, że jestem w stanie cię polubić Jacksonie Whittemore - odwróciłam tylko na chwilę wzrok i straciłam przytomność.
Obudziłam się na komendzie, było już jasno. Otworzyłam oczy i zdałam sobie sprawę, że opieram się o chłopaka - Kanimę. Wstałam, ale zakręciło mi się w głowie i byłam zmuszona usiąść.
-Już spokojnie, Andrea - nastolatek pogłaskał mnie po głowie. Nie wiedziałam, co się dzieje.
-Jesteś na komisariacie - odezwał się szeryf.
-Twój kuzyn już jest w drodze.
-Nie, nie. Nic mi nie jest - ponowiłam próbę wstania, ale tym razem Stilinski mnie przytrzymał.
-Nie wstawaj. Dostałaś urazu głowy, kiedy uciekałaś z Jacksonem. Pamiętasz, co się stało? - nie chciałam ładować się w tarapaty, więc pokręciłam głową.
-Właśnie opowiadałem, szeryfowi i mojemu tacie, który będzie nas reprezentował, że byliśmy na naszym wieczornym spotkaniu i wtedy Scott razem ze Stilesem zamknęli nas w tym vanie, pamiętasz? - Gorzej już być nie może...
CZYTASZ
𝚅 𝙴 𝙽 𝙰 𝚃 𝙸 𝙲 | 𝚝𝚎𝚎𝚗 𝚠𝚘𝚕𝚏 | ✔
FanfictionVenatic Noun | Meaning: Of, pertaining to or involved in hunting Część pierwsza trylogii "Beacon Hills"