*Rozdział 20*

1.4K 66 0
                                    

Od 30 minut starałam się porozmawiać ze Scottem. Nie był jednak do tego chętny. Siedzieliśmy właśnie w ciszy, gdy do pokoju wszedł Stiles z butelką wody i miską.

-Przyniosłem ci wody - głupio się uśmiechnął i wycofał.

-Zabiję cię! Zabiję was obu! - rzucił miską w plecy swojego przyjaciela.

-Pocałowałeś ją Scott... Lydię, dziewczynę moich marzeń - musiałam interweniować, bo zaczynało robić się gorąco.

-Sti, nie warto. Odpuść. Gdy księżyc się schowa, to zrozumie, że był dupkiem i idiotą - złapałam go za przedramię i zmusiłam do przeniesienia wzroku na mnie. Jego mięśnie rozluźniły się trochę.

-Ona mnie pocałowała - ciszę przerwał McCall -Nie ja ją pocałowałem, tylko ona mnie. Zrobiłaby dużo więcej - Stilinski wyszedł.

-Żałuj, że nie widziałeś, jak mnie obmacywała. Zrobiłaby wszystko, co bym tylko chciał. Wszystko! - osobą mówiącą nie był Scott McCall - nastolatek, który marzy o zostaniu weterynarzem i uwielbia lacrosse - tylko potwór, jaki się w nim czaił. Każdy z nas ma w sobie coś dzikiego, nieokiełznanego i niechcianego. Może to być uczucie, cecha charakteru lub nastawienie. Wilkołactwo znajduję tę najbardziej ukrywaną rzecz i wynosi ją na zewnątrz wraz z gniewem i brakiem pohamowania. Nie dało się zmienić wydarzeń sprzed chwili.

Zamknęłam na chwilę oczy. Musiałam zastanowić się co zrobić. Brnąć dalej w metody utrzymywania tych sił w ryzach czy raczej odpuścić i postarać się po prostu przetrwać? Usiadłam naprzeciw przykutego nastolatka.

-Scott, zachowujesz się tak ze względu na pełnię. W dodatku Allison z tobą zerwała. Rozumiem, że jest ci trudno, ale postaraj się mnie posłuchać - skupiłam na sobie całą jego uwagę.

-Znajdź w sobie wspomnienie, uczucie, osobę, która trzyma cię przy życiu. Dla czego/kogo warto, jest żyć? Znalazłeś? Teraz trzymaj się tej rzeczy czy osoby. Myśl o tym, co ci się z tym kojarzy. Zakotwicz się - błysnęłam błękitem moich oczu. Wzrok chłopaka przede mną nie był już gorzki, lecz zagubiony. Miałam nadzieję, że mu chociaż trochę pomogłam. Wszystko było okej do momentu, gdy zza chmur wyjrzał księżyc. Cała jego okazałość błyszczała na niebie, a promienie i odbicie wpadało przez okno do pokoju. Już w czasach starożytnych pisano, że światło księżyca potrafi odkryć twoje najgłębsze tajemnice. Tak było i tym razem. Scottie zaczął się rzucać. Jego nadgarstek krwawił.

-Nie poddawaj się Scott. Jesteś w stanie to pokonać. Zakotwicz się! - nie słyszał. Odsunęłam się kawałek dalej. Krzyczał z bezsilności. Wrzask brzmiał jak płacz wyrwanego serca. Kły wyrosły z dziąseł chłopaka. Już nic nie mogłam zrobić. Wyrwał się i wyskoczył przez okno.

///

Biegłam za zapachem bety. Stiles jeździł po mieście i patrolował, by nikomu nic się nie stało. Zrobiłaś wszystko, co mogłaś. Odezwał się w mojej głowie głos mi znajomy, lecz nie był mój. W mojej głowie siedział głos mojej matki, który zawsze mi pomagał. Umarła tak dawno, że sama dziwiłam się, że nadal go pamiętam.

Zapach zaprowadził mnie na obrzeża parku Beacon Hills. Księżyc idealnie oświetlał wszystkie zakamarki lasu. Mimo przekleństwa, jakim dla mnie był, zawsze lubiłam na niego patrzeć. Wyobrażać sobie świat bez niego lub co znajduje się po jego drugiej stronie. Tłumaczono mi, że siedzą tam wszystkie osoby, które kochamy i czuwają nad nami. Kłócą się z Królem Księżycem, by nie pokazywał się w całej okazałości, choć jeszcze jedną noc.

Parking. Na jednym z samochodów siedział Scottie i szykował się do ataku na auto Jacksona, który siedział z Allison. Byłam za daleko, aby go dogonić i złapać. Przyspieszyłam. Wiedziałam, że zaraz stanie się komuś krzywda. Ruszył i wskoczył na dach. W głowie widziałam już najgorsze scenariusze. Nagle ni stąd, ni zowąd pojawił się jakiś inny wilkołak i ściągnął go stamtąd, zanim zdążył zaatakować. Nie, to niemożliwe. To nie może być on. Podeszłam bliżej, już nie biegnąc. Między dwoma betami rozgrywała się walka. W końcu Scott wrócił do ludzkiej formy. Mogłam przyjrzeć się bliżej facetowi stojącemu obok niego.

-Derek...

Podbiegłam do mojego kuzyna, mojego opiekuna ze łzami w oczach. On żyje. Nie myliłam się! On ŻYJE! Przytuliłam go z całej siły, jakby zaraz miał się rozpłynąć. Jego zapach wypełniał moje nozdrza. Nigdy nie myślałam, że będę się tak kiedykolwiek cieszyć an czyjś powrót. Zapomniałam o pełni, o McCallu, który prawie zabił swoją byłą. Teraz liczył się tylko Derek.

-Ty, ty idioto! Debilu! Deklu! Myślałam, że już cię straciłam, że nie żyjesz. Myślałam... że zostałam sama... - spojrzałam mu w oczy. Te piękne zielone oczy.

-Naprawdę? Przecież wiesz, że nigdy bym cię nie zostawił. Tym bardziej z dwójką chłopaków pod opieką - zaśmiałam się przez łzy.

-Słyszałem co mu tłumaczyłaś - spojrzał na leżącego na liściach, wyczerpanego nastolatka.

-Nawet ja nie potrafiłbym tego lepiej wytłumaczyć. Brawo. Jestem z ciebie dumny - długo czekałam na to zdanie. Otarłam łzy, uśmiechnęłam się najszerzej, jak tylko mogłam i spojrzałam na Scotta.

-Zaprowadźmy go do domu.

///

Hale podtrzymywał młodszego chłopaka, a ja w tym czasie otwierałam drzwi kluczem, który dostałam od Stilesa. Weszliśmy po schodach i położyliśmy Scotta na łóżku. Gdy już mieliśmy wychodzić, zatrzymał nas McCall.

-Nie dam rady. Nie mogę być wilkołakiem i być z Allison. Powiedzcie prawdę. Można to wyleczyć?

-Z wilkołactwa? - zapytałam.

-Ponoć jest jeden sposób, ale nie wiem, ile jest w tym prawdy. Musisz zabić tego, który cię ugryzł - spojrzałam na Dereka ze zdziwieniem. Kłamał, ale po co.

-Zabić Alfę?

-Jeżeli pomożesz mi go znaleźć, pomogę ci go zabić - Co ty pleciesz Der?

𝚅 𝙴 𝙽 𝙰 𝚃 𝙸 𝙲 | 𝚝𝚎𝚎𝚗 𝚠𝚘𝚕𝚏 | ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz