^Rozdział 17^

917 63 8
                                    

Wiele razy gubiłam jego zapach, nie mogąc się skupić. Moje myśli nadal biegały wokół Petera Hale i jego magicznego zmartwychwstania. Prześladowały mnie wspomnienia naszych lepszych i gorszych chwil, a najbardziej uderzało mnie poczucie, że ja nadal go kocham. Nie dlatego, że powinnam. Nie dlatego, że mu wybaczyłam. Jakiś cichy głos w środku mojego serduszka nie pozwalał mi się od niego odciąć.

Po 30 minutach dotarłam do domu Stilinskich. Nie starając się nawet zapukać, wpadłam do domu. Przeszłam całe pierwsze piętro, lecz jedyną osobą, którą zauważyłam, był szeryf.

-Wrócił? - zapytałam cicho.

-Tak. Ma teraz gościa i jest u siebie - Noah uśmiechnął się do mnie z ulgą. Nie czekając na ani jedno słowo więcej wbiegłam na piętro. Na schodach minęłam Lydię z łzami na policzkach. Może powinnam zatrzymać się, zapytać, czy wszystko w porządku, ale nic nie liczyło się teraz bardziej od mojego przyjaciela. Wleciałam przez otwarte drzwi wprost w ramiona chłopaka. Miał podbite oko i ogromny siniak na policzku. Zaczęłam płakać. Cieszyłam się, że nie stało się mu nic poważnego, a zarazem byłam zła na siebie, że nie znalazłam go wcześniej, że mu nie pomogłam.

-Ty idioto! Nie masz pojęcia, jak się martwiłam - uśmiechałam się przez łzy i nadal nie wypuściłam nastolatka z uścisku.

-Powyrywam mu wszystkie kończyny, połamie wszystkie kości...

-Hej. Już w porządku. Nic mi nie jest - Sti złapał mnie za ręce i zdjął z siebie.

-Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam. Powinnam tam być, powinnam cię znaleźć - łzy lały mi się po twarzy, ale nie zwracałam na nie uwagi.

-Dlaczego mam wrażenie, że coś dużego mnie ominęło? - uciekałam od niego wzrokiem. Nie chciałam, żeby przejmował się teraz mną.

-O co chodzi, Annie? Wiesz, że jestem ty po to, by ci pomóc - to samo przezwisko, którego nienawidziłam, wymawiane przez niego dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Był moją ostoją. Spojrzałam na jego posiniaczoną twarz i uśmiechnęłam się smutno.

-Peter wrócił. Nie wiem jak, ale wrócił. Pomaga nam z Kanimą... Nie mówmy o mnie. Ten mecz był cudowny. Dzięki tobie nasza drużyna wygrała - odgoniła wszystkie złe myśli i uśmiechnęłam się.

-Tak, ale to nic takiego...

-Nic takiego? Byłeś świetny, byłeś bohaterem. Od dziś będę mówić ci Batman - zaśmialiśmy się razem.

-W takim razie. Mianuję cię moim Robinem! - złapał za miecz świetlny, który leżał pod łóżkiem i dotknął mojego ramienia.

-Teraz muszę tylko obejrzeć wszystkie części Star Wars.

-Nie widziałaś Star Wars?! Muszę chyba ściągnąć z ciebie funkcje Robina. Nie jesteś jej godna - złapałam się teatralnie za serce i upadłam na kolana.

-O nie! Błagam, tylko nie zabieraj mi mojej posady! Obiecuję, że w te wakacje zrobimy sobie wieczór filmowy i zobaczymy, co zechcesz! - Sti też uklęknął i udał, że się zastanawia. Po chwili gładzenia niewidzialnej brody powiedział.

-Dobrze, pozwalam ci pozostać w roli Robina - śmialiśmy się tak głośno, że do pokoju wpadł zaniepokojony szeryf. Kulaliśmy się po podłodze i płakaliśmy ze śmiechu.

Kiedy już się uspokoiliśmy, postanowiliśmy poleżeć na podłodze i pooglądać niewidoczne gwiazdy. Leżeliśmy obok siebie i oddychaliśmy głęboko. Na tę chwilę nie było nic ważniejszego niż on. Obróciłam głowę w jego stronę i moim oczom po raz kolejny ukazały się okropne siniaki.

-Widziałam, że Lydia wychodziła z twojego pokoju. Coś się zadziało? - zapytałam z ciekawości, ale poczułam także lekką zazdrość.

-Nie. Ona kocha Jacksona. Poza tym ja też już przestałem się nią interesować - otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek to od niego usłyszę. Tym bardziej po tym, jak Scottie opowiedział mi o 10-letnim planie poderwania truskawko włosej.

-Wow. Tego się nie spodziewałam - powiedziałam szczerze i wróciłam wzrokiem na sufit.

-Tak, ja sam nie wierzę w to, co mówię. Jeszcze jakiś czas temu oddałbym jej wszystko, ale teraz wszystko się zmieniło. W tym ja.

-Głębokie, nie powiem - zaśmialiśmy się po raz kolejny.

-Cieszę się, że cię poznałem - to wyznanie zaskoczyło mnie potwornie. Bardzo lubiłam Stilesa, ale nigdy nie wiedziałam, czy on czuje to samo. To stwierdzenie sprawiło, że poczułam przyjemne motylki w brzuchu.

-Też się cieszę, Sti - nasz moment przerwał dzwonek mojej komórki. Wyjęłam ją z tylnej kieszeni i odebrałam połączenie od Scotta.

-Cześć Scooby Doo! Masz jakieś konkrety? - wstałam z podłogi i włączyłam tryb głośnomówiący.

-Nazywasz go Scooby? Serio? W której ty jesteś klasie? - głos Isaaca wypełnił pokój.

-Jeśli chcesz to też wymyśle ci jakieś przezwisko, ale mamy dziś większe problemy na głowie. Konkrety, Izzy! Konkrety! - pomogłam podnieść się krótkowłosemu.

-Mamy plan, ale pogadamy, gdy tu przyjdziesz. Zaraz wyślę ci dokładną lokalizację. Tylko pośpiesz się, błagam, bo jaszczur niedługo się obudzi - nie zrozumiałam, o co dokładnie mu chodzi?

-To Jackson jeszcze żyje - wymieniłam zaniepokojone spojrzenie z moim przyjacielem.

-Oj, tak. Jest bardzo żywy, DLATEGO CIĘ POTRZEBUJEMY! - odsunęłam trochę dalej od siebie słuchawkę, bo myślałam, że pękną mi uszy.

-Okej, zrozumiałam. Zaraz będę - po tym zdaniu usłyszałam dźwięk oznaczający koniec rozmowy. Schowałam telefon do kieszeni i ruszyłam w stronę wyjścia.

-Andrea! - wystraszony głos chłopaka zatrzymał mnie w półkroku.

-Uważaj na siebie, proszę - uśmiechnęłam się do niego spokojnie.

-Jestem wielkim złym wilkiem. Dam sobie radę.

-Proszę, obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać - w jego oczach pojawiła się emocja, której nie potrafiłam nazwać. Zatrzymałam się na chwilę na jego pięknych, ciemno brązowych tęczówkach.

-Obiecuję.

𝚅 𝙴 𝙽 𝙰 𝚃 𝙸 𝙲 | 𝚝𝚎𝚎𝚗 𝚠𝚘𝚕𝚏 | ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz