1.49

335 14 3
                                    

Pierwsze promienie słoneczne nowego dnia zbudziły śpiącego Bryce'a. Nastolatek przeciągnął się w swoim łóżku i leżał w nim jeszcze kilkanaście minut, zanim wstał. Podszedł do szafy i wyciągnął z niej ciemne jeansy, biały podkoszulek oraz fioletową bluzę. Położył ciuchy na łóżku i udał się do kuchni. Przez chwilę zastanawiał się co zjeść na śniadanie. Po sekundzie włożył dwie kromki chleba do szybkiego opiekacza chleba i gdy te były gotowe, posmarował je dżemem truskawkowym. Po skończeniu jedzenia udał się do łazienki, gdzie się ogarnął, umył zęby, przeczesał swoją grzywę. Kiedy wrócił do swojego pokoju, usiadł na łóżku i wziął głęboki wdech. Naprawdę, nie miał najmniejszej ochoty iść do tej szkoły. Ale cóż, musiał. Z niechęcią naciągnął na siebie outfit. Na szczęście Akademia Aliusa nie miała mundurków, a takiego zdania był bynajmniej Whitingale. Gdy zegar wybił konkretną godzinę, chwycił torbę, kluczyki od mieszkania i wyszedł. Wcześniej zostawił rodzicom kartkę z informacją, o której wróci ze szkoły. Miał do załatwienia po lekcjach pewną sprawę i mógł się spóźnić nawet trzy godziny. Gdy wolnym krokiem zmierzał w stronę szkoły, wrócił wspomnieniami do dnia, gdy jako mały chłopiec wyjechał z rodzicami do rodziny na Hokkaido. 

**********

Bryce dokładnie pamiętał, że tamtego dnia nie miał najmniejszej ochoty na odwiedziny. Zwłaszcza u rodziny, której w życiu na oczy nie widział. Zapierał się nogami i rękami, żeby nigdzie nie pojechać. Ale i tak został wpakowany do samochodu, przypięty pasem i mógł jedynie podziwiać zmieniający się za oknem samochodu krajobraz oraz słuchać utworów, które leciały w radiu. Wiedział tylko tyle, że jadą do kuzynki jego mamy. No i że ta kuzynka jego matki ma męża i dwóch synów w jego wieku. Gdy dojechali na miejsce, kurczowo trzymał się płaszcza swojej rodzicielki. Bardzo się bał tego spotkania, wolałby, aby wcale go nie było. Błagał w duchu, żeby coś się stało i mogli swobodnie wrócić. Przecież mogli przełożyć tą wizytę na przyszły weekend, tydzień, miesiąc, rok....Nim się obejrzał, już stali w środku. Podniósł trochę wzrok do góry i ujrzał młodą kobietę, która przyjaźnie uśmiechała się do niego. Krótko ścięta, o zielonomorskich włosach, ubrana w jeansy i bluzkę z kwiatowym wzorem była naprawdę niczego sobie. Bryce patrzył na nią z typowym dla dzieci zawstydzeniem. Dopiero gdy jego mama lekko wypchnęła go przed siebie, wydukał nieśmiałe:

- Dzień dobry- cały czas wbijał wzrok w podłogę. 

- Dzień dobry- odpowiedziała kobieta. - Mam na imię Alessandra, a ty?- przedstawiła się. 

- Bryce, proszę pani- odpowiedział maluch, spoglądając na nią nieśmiało. Bardzo się wstydził, chciał się ukryć. Tylko że nie mógł. 

- Śliczne imię. I mów mi "ciociu", zgoda?- znów ten uśmiech.

- Dobrze- mały Bryce udał się po chwili z matką do salonu, gdzie siedział mężczyzna o granatowych włosach, a na dywaniku bawiła się dwójka chłopaczków. Jeden z nich miał liliowe włosy, drugi zaś brzoskwiniowe. Byli do siebie bardzo podobni, niemal identyczni. 

- Witaj, Saoirse- mężczyzna siedzący na kanapie wstał i podszedł do rodziców Bryce'a. - Miło cię widzieć, Patrick- uściskał im mocno dłonie.

- Nam też jest cię miło widzieć, Logan- uśmięchnęli się szeroko państwo Whithingale. Dorośli wymieniali między sobą uprzejmości, a dzieciaki spoglądały po sobie, zastanawiając się, kto podejdzie pierwszy. Po chwili rodzice malców delikatnie popchnęli ich w swoją stronę. Bryce patrzył na braci szeroko otwartymi oczami, zastanawiając się czy coś powiedzieć. Cokolwiek. Uznał, że lepiej będzie siedzieć cicho i milczał po prostu. 

- No, przywitaj się- powiedziała Saoirse, kładąc dłoń na ramieniu syna. Malec zawahał się przez moment.

- Cześć...- powiedział takim szeptem, że ledwo było go słychać. 

- Hej...- odparł liliowowłosy chłopczyk.

- Hej...- ten drugi, o brzoskwiniowych, chował się za bratem. 

- Mam na imię Bryce....: dodał syn Patricka. Ściskał nerwowo róg koszulki, co chwila zerkając to na braci, to na podłogę. Hmmm, podłoga jest całkiem interesująca. I to jeszcze jak. 

- Ja mam na imię Shawn, a to mój brat Aiden- odezwał się liliowowłosy chłopczyk. Więc to musi być Shawn, a ten brzoskiniowłosy to pewnie Aiden. Bryce popatrzył na nich. Bynajmniej znał ich imiona, to już coś. Stali tak w milczeniu przez naprawdę dłuższą chwilę, a żaden z nich nie wiedział czy coś powiedzieć, czy coś zrobić. Obok braci klęknęła ich mama, pani Alessandra.

- Może zaproponujecie waszemu kuzynowi wspólną zabawę, co?- zapytała swoje dzieci. Aiden najwidoczniej nie miał ochoty, by to robić, ale Shawn podszedł do śnieżnowłosego i wskazał na zabawki. Niebieskooki po chwili namysłu podszedł do sterty klocków i innych zabawek. Chwycił do rączki figurkę wilka i zaczął się jej uważnie przyglądać. Shawn stanął obok niego i zaczął coś tam mu mówić. Nie pamiętał co dokładnie, ale coś na pewno mówił. Po przełamaniu oporu, zaczęli się ze sobą bawić. Otworzyli się przed sobą i po kilkunastu minutach wyglądali tak, jakby znali się całe życie. Bawili się świetnie, aż do momentu, gdy Patrick o i Saoirse uznali, iż pora wracać do domu.

**********

Bryce zatrzymał się na przejściu dla pieszych i gdy zapaliło się zielone światło, przeszedł na drugą stronę. Nikt nie wiedział, że zaginiony Shawn jest jego kuzynem. Nawet sam Frost tego nie pamiętał. Widzicie, kilka dni po tych odwiedzinach, Gazelle wyprowadził się z rodzicami do Szwecji, skąd wrócił do Japonii tak naprawdę dopiero trzy lata temu. Pojęcia nie mieli o strasznym wypadku Frostów i o tym, że ocalał jedynie Wilczy Napastnik. Bo gdyby wiedzieli, adoptowaliby go. Po powrocie było jednak za późno i postanowili zostawić tę sprawę. Poza tym Shawn zapomniał, że kiedyś spotkał kogoś takiego jak Bryce Whitingale w dzieciństwie. Zapomniał, że są kuzynami. Kiedy znów stanęli na przeciw siebie w trakcie tej całej akcji Akademii Aliusa, Bryce zastanawiał się czy Shawn coś sobie przypomni. Ale nic takiego nie nastąpiło. Zero zaskoku, zero skojarzeń. A on też nie miał zamiaru wychodzić na debila i tłumaczyć, że są kuzynami. Więc zostawił tę sprawę. Zresztą, być może szarooki sam wkrótce przypomni sobie, że Bryce Whitingale jest jego rodziną. Gdy przechodził obok jakiegoś sklepu, zza zakrętu wyszedł inny chłopak. Nastolatkowie zderzyli się i zatoczyli.

- Może byś uważał jak łazisz, co?- usłyszał. Wyprostował się i zauważył ognistowłosego chłopaka. 

- O, Claude- mruknął, krzyżując ręce. - Dokąd leziesz?- dodał od niechcenia.

- Tam gdzie ty, ośli łbie- odciął się Beacons. Bryce pokręcił głową i razem udali się w stronę Akademii Aliusa. Gdy już tam się znaleźli i nim zadzwonił dzwonek na lekcje, śnieżnowłosy młodzieniec złapał złotookiego za rękaw bluzy.

- Spotkajmy się po lekcjach w bibliotece. Muszę ci coś powiedzieć- szepnął i wszedł do klasy. Zdziwiony Torch zaczął zastanawiać się, co też takiego chciał mu powiedzieć Gazelle. Wzruszył jednak ramionami i sam też wszedł do klasy. 

Kolejny rozdział, yay.
Kto się spodziewał takiego zwrotu akcji? Pewnie nikt.
A teraz mam do was kilka spraw.

1. Odnośnie rozdziału #krytyka czy #obrażanie - to było obrażanie, a nie krytyka. Zostałam definitywnie obrażona.

2. Tak jak wspominałam, robię sobie urlop. Do 31 grudnia 2020 roku.

3. W czasie tego urlopu będę pracować nad nowymi książkami. Podaję tytuły:
- "Don't leave me alone"
- "The Last Ride"
- "The Sound Of The Last Laugh"

4. I to już chyba ostatnia sprawa. W trakcie trwania urlopu będę pisać również rozdziały do "I won't let you go" i innych książek. Więc spodziewajcie się spamu.


I won't let you go || Inazuma Eleven || ✒️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz