Rose mieszkała przez siedemnaście lat w sierocińcu.Kiedy jej marzenie się spełnia i zostaje adoptowane przez bogatych prawników, jest szczęśliwa.Jednak jej radość szybko się kończy kiedy poznaje syna małżeństwa, Kendjiego. -Rozumiem, że to przez pewnego osobnika. -Już nie mam sił tłumaczyć się.Nie wiem jak to się zaczęło.-Schowała twarz w dłonie.-Nie chce tak. -Spodziewałem się tego.-Zerknęła na niego. -Chłopcy szybciej się zakochują.Pamiętaj o tym.-Lekko otworzyła usta. -Nie prawda.-Zaczęła się śmiać. -Nie mówię o zauroczeniach.Tylko o prawdziwej miłości Rose.Jesteś w pięknym wieku i w nim każda sympatia jest piękna i będziesz je pamiętać do końca życia.-Uśmiechnął się i podał jej szklankę. -Już kolejny raz mnie pocałował.-Wypiła całą zawartość. -Yhm.-Mruknął. -Jesteśmy rodzeństwem.-Rzuciła kubek o stół.Syknęła kiedy odłamek lekko przeciął jej skórę.Przyłożyła palce do ust i lekko ssała. -Nie z krwi i kości to różnica.-Westchnęła i podniosła się.Wzrokiem szukała dziewczyn, ale w tłumie nie mogła nikogo rozpoznać.