rozdział czterdziesty dziewiąty

303 28 2
                                    

 Chociaż tego roku walentynki wypadały w środku tygodnia, wcale nie zniechęciło to uczniów do urządzania imprez w pokojach wspólnych swoich domów.

Piątka Ślizgonów planowała ten wieczór wyjątkowo starannie. Zamierzali uczcić jednocześnie urodziny Anne, obchodzone przez nią co prawda dwa dni wcześniej, ale jeszcze nie należycie oblane - a było to konieczne, w końcu siedemnaste urodziny były dość wyjątkową okazją.

A jeśli dodać do tego zaplanowaną na ten wieczór akcję - była to cała lista powodów, dla których Lizbeth zebrała swoich znajomych tuż po zakończeniu lekcji.

- No więc, podsumowując. Madeleine i Peter dopilnują, żeby Alex pojawiła się na imprezie i była w miarę spokojna. Wy jeszcze najmniej straciliście w jej oczach.

 Cała czwórka siedziała na jednej z kanap w jeszcze pustym salonie Ślizgonów. Anne - jak zwykle - podchodziła do tego wszystkiego zadaniowo. Montague rozłożył się wygodnie, emanowała z niego niewzruszona pewność siebie. Jednak chyba tylko on czuł się tam komfortowo.

Oprócz, rzecz jasna, Lizbeth Carrow, która chodziła przed nimi tam i z powrotem, z założonymi na piersi rękoma i zdecydowaniem w oczach.

- Anne, odpowiadasz za to, żeby nie zwiała i niczego się nie domyśliła. Użyj swojego doskonałego umysłu. Graham, ty tak naprawdę zyskujesz najwięcej. Mam nadzieję, że masz już plan?

 Brunet potaknął krótko, po czym zapytał:

- A ty, Liz?

 Najwyraźniej wspólny cel pozwolił dwójce Ślizgonów na przetrwanie ponad tygodnia bez żadnej kłótni.

- A ja - złotowłosa zatrzymała się - ja zadbam, żeby grzecznie wypiła to.

 Wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni szaty fiolkę wypełnioną różowawym, prawie bezbarwnym płynem. Przesunęła powoli wzrokiem po twarzach przed sobą, jakby badając ich reakcje.

- A co to jest? - zapytała niby lekceważąco Madeleine.

 Na twarzy Ślizgonki pojawił się okropny uśmiech.

- Płynna zemsta Lizbeth Carrow. Damy jej ostatnią szansę, ale nie za darmo. Działa jak słaba amortencja i mocna ognista whisky w jednym. Fields nie jest głupia, nie upiłaby się przy nas. Więc trzeba jej to przetransportować w czymś słabszym. Praktycznie bezbarwne, zapach amortencji ograniczony do minimum, nie powinna nawet poczuć. Widzisz, Montague, mówiłam ci, że nie tylko ona jest tutaj dobra z Eliksirów - dodała, gdy zauważyła spojrzenie bruneta, mieszaninę zdumienia i podziwu.

 Dziewczyna jeszcze przez chwilę napawała się poczuciem wyższości nad resztą. Uniosła brwi na widok spiętej twarzy Petera.

- Blondynek, wrzuć na luz. Przecież nie chcę jej zrobić krzywdy, prawda? - uśmiechnęła się do niego niemal pokrzepiająco. - No, to spotykamy się tu o szóstej. Alex ma być z tobą, Madeleine. Peter do was dołączy.

- A jak długo to będzie działać? - zapytał Graham.

- Tego do końca nie wiem - przyznała z ociąganiem Ślizgonka. - Będziesz miał wystarczająco dużo czasu.

 Lizbeth odwróciła się na pięcie i odeszła z zamiarem powrotu do dormitorium i odrobienia chociaż części prac domowych. Jednak przeszkodził jej w tym Peter, który złapał ją za ramię.

- Lizbeth... - zaczął. - Czy... to na pewno dobry pomysł? Może po prostu z nią porozmawiajmy...

- Merlinie, oto Peterek miękkie serduszko - prychnęła dziewczyna na te słowa, wywracając oczami. - Strasznie ci zależy, żeby nic jej się nie stało, co? Ona nas zdradziła, Dukes. Zdradziła nas z tymi brudnymi Weasleyami. Jeśli ktoś jest tu winny, to ona. No, przynajmniej do dzisiejszego wieczora - zaśmiała się krótko. - No weź, bo jeszcze pomyślę, że chcesz nią zakleić ranę po Noelle. A tego byśmy nie chcieli, co?

Nie chcę widzieć testraliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz